sobota, 30 listopada 2013

Pomyłka

Kiedy Brian Johnson właśnie wyśpiewał: - and I knew, there was no turning back, Thunder! - Stanisław otworzył oczy i lewą dłonią poszukał aparatu telefonicznego, którego sygnał właśnie go budził. - My mind raced! - znalazł telefon, podniósł go, popatrzył na wyświetlacz, ale bez okularów nie mógł rozpoznać, kto do niego dzwonił. - And I thought what could I do, Thunder!


Pointując akord nacisnął zielony guziczek.
- Halo - zachrypiał do mikrofonu nienaturalnie niskim głosem.
- Czy to pan dzwonił do mnie? – usłyszał niemiły, męski głos w głośniku.

Stanisław Marian Iwaszko, urzędnik na stanowisku specjalisty w dużym, warszawskim urzędzie nie pamiętał, aby dzwonił do kogokolwiek, przynajmniej ostatnio. Biorąc pod uwagę swój stan, mocno jeszcze wskazujący na spożycie alkoholu, nie mógł jednak tego wykluczyć. Urzędnik miał swoje lata, stuknęła mu niedawno czterdziestka, ale od czasu do czasu zachowywał się w sposób nieprzewidywalny, zwłaszcza po alkoholu, co przeważnie ściągało na niego kłopoty. Dlaczego tak było?
Według Stanisława, mężczyźni po wypiciu alkoholu dzielili się, i to na bazie genetycznej, na trzy główne kategorie: pierwszą był agresywny „baran testosteronowy”, napastliwy, szukający zaczepki, skory do bitki z dowolnego powodu, drugą był tzw. przezabawny, „nudziarz mantyka”, który opowiadał wciąż te same historyjki, rozwiązywał problemy ekonomiczne w skali całego państwa, znał się na globalizacji, ociepleniu klimatu, filozofii, emeryturach, medycynie, na polityce i technice. Jego historyjki były interesujące dla mantyki, ale nie dla jego publiczności, przy czym egzemplarzem mantyki mógł być całkiem młody chłopak, po prostu czasami bywało się takim typem już za młodu. Ostatnią kategorią był tzw. łazik. Niestety, Stanisław był typem łazika. Łazikostwo oznaczało wielką potrzebę podróżowania. Łazik mógł podróżować w różny sposób. Czasami była to piesza, nocna wędrówka po leśnych brzegach jeziora, gdzieś pod Iławą, a czasem było to zwiedzanie stron internetowych z dalekich, egzotycznych krajów, a niekiedy, niestety, mogło to oznaczać potrzebę komunikacji z drugim człowiekiem bez względu na odległość i porę dnia. Tak najprawdopodobniej było w tym przypadku, a więc urzędnik nie był zaskoczony.

- Jeśli połączyłem się z panem, to przez przypadek, przepraszam – bąknął Stanisław.
- Pomyłka?! Co mi pan tam pieprzysz, pomyłka o czwartej rano?! Ludzie o tej godzinie śpią!

Istotnie, przeważnie ludzie o tej porze śpią. Stanisławowi odbiło się. Smak ogórka i czystej wódki uderzył w nozdrza. - Z pewnością nie wymieniają za każdym kwaszeniem wody w ogórkach - pomyślał urzędnik, który cenił „Metę” na Foksal za niewygórowane ceny alkoholu, ale o jej kuchni był jak najgorszego zdania.
– Ogórki były drugiej świeżości – strawestował w myślach ulubionego mistrza Stanisław. Facet po drugiej stronie nakręcał się. Mówił o zapracowanych ludziach, którzy mają prawo do snu oraz o tym, że takich jak Stanisław, to można podawać do straży miejskiej albo na policję.
- Ciekawe, dlaczego tak łatwo padają zawsze uogólnienia? Krótka chwila i facet stał się obrońcą wszystkich zapracowanych ludzi w Polsce – pomyślał urzędnik.
Mężczyzna doszedł do momentu, kiedy zapytał:
- A właściwie kim pan jest i skąd ma pan mój numer telefonu?

Stanisław siedział na łóżku i patrzył na opromienioną słońcem ścianę pokoju. Wymagała odświeżenia i słońce bezlitośnie odsłaniało jej nierówności, kurz i zabrudzone miejsca. Oczy Stanisława patrzyły gdzieś daleko, takim spojrzeniem, jakim musiał kiedyś obdarzać bezkres stepu wojownik tatarskiej, Złotej Ordy. Białe gałki oczu Staszka były pokryte od niewyspania i alkoholu kolorowymi, malowniczymi żyłkami, które swoim wzorem przypominały marmur kararyjski. Stanisław odsunął telefon od ucha, podgłaśniając jednocześnie aparat. Wyprostował plecy nie wstając z łóżka, nabrał powietrza i powiedział zaskakująco stanowczym tonem, wolno, cyzelując słowa, trafiając na chwilową przerwę w monologu mężczyzny, który akurat po raz drugi zadał pytanie:
- A właściwie kim pan jest?
- Szanowny panie – zaczął Stanisław grzecznie, nawet nieco oficjalnie – czwarta rano, to była w Warszawie lub w Pcimiu, bo nie wiem, gdzie pan tam mieszka, natomiast jeśli w Polsce była czwarta rano, to w Nowym Jorku była dziesiąta, nie wpadło to panu do głowy?! Sprawa druga. – mówił coraz głośniej i szybciej Stanisław - Nie ściszył pan telefonu, ani go nie wyłączył na noc, a więc godził się pan na to, żeby być „pod telefonem” przez całą noc, biorąc również na siebie ryzyko pomyłek, które przecież się zdarzają. Nie dorósł pan jeszcze do świadomego używania telefonu! – prawie krzyknął Stanisław.

– A teraz daj mi pan spokój, bo porządni ludzie o dwunastej w południe jeszcze śpią! Żegnam! – i odłączył klapkę z baterią telefonu.

Nalał sobie kieliszeczek. Wypił. Ciepła wódka nie miała smaku. Przytulił głowę do poduszki i zamknął oczy. Po chwili wyraźnie zobaczył wyblakły, zielono-rudy step ciągnący się po horyzont. Uśmiechnął się, z prawej strony, z nieodległego parowu zbliżał się tętent galopującego tabunu koni. Po chwili rozpoznał krępe, tatarskie bachmaty. …zasnął.

Kurzy się!