sobota, 29 października 2016

Lepiej już było, nie tylko w ZUS

Zgasły światła rampy, a więc utalentowana babcia wzięła się za inną robotę!  

Pięćdziesiąt lat pracy i 1400 zł emerytury! – narzekał ostatnio jeden z krakowskich gwiazdorów piosenki w rozmowie z dziennikarzem poczytnej gazety. Okazuje się, że problem niskich emerytur artystów znany jest również za oceanem. Ten fakt zaowocował napisaniem przez Cat Delaney komedii opisującej losy amerykańskiej, emerytowanej aktorki szekspirowskiej. Sztukę wyreżyserował w warszawskim Teatrze Współczesnym Wojciech Adamczyk, aktor i doświadczony reżyser komediowy znany z takich produkcji jak film Ranczo Wilkowyje i serial Ludzie Chudego.

fot. Marta Ankiersztejn
Zdesperowana niską wysokością swojej emerytury Esmeralda Quipp grana przez Martę Lipińską wzięła sprawy w swoje ręce, a jej przygody złożyły się na zasadniczy wątek komedii. W związku z tym widzowie mieli okazję uczestniczyć w pogrzebie kota, posiedzieć w towarzystwie prostytutek w areszcie nowojorskiej policji oraz być świadkami napadu na Bank. A wszystko to zostało okraszone żartami, śmiesznymi sytuacjami oraz licznymi cytatami z Szekspira!

W spektaklu brylowała Marta Lipińska, która odniosłem wrażenie, ze sceny na scenę rozgrzewała się i nabierała tempa, chociaż komedia trwała bite dwie godziny! Do jej wysokiego, aktorskiego C dopasowały się zwłaszcza dwie artystki Współczesnego: Joanna Jeżewska (Penelopa Farthingale), która barwnie i z temperamentem zaprezentowała nieco wulgarną, ale sympatyczną postać nowojorskiej ulicznicy oraz idealnie obsadzona w roli sędziny Julius Agnieszka Pilaszewska, której na sali sądowej uległby każdy adwokat, nie wspominając o świadkach oraz dziennikarzach piszących pitavalowe recenzje.

Po opadnięciu kurtyny widzowie na stojąco nagrodzili wszystkich artystów rzęsistymi brawami, a szczególnie Martę Lipińską, dziękując za udany wieczór, który przyniósł wiele szczerych uśmiechów, ale również chwile zadumy nad przemijaniem i sytuacją ludzi w starszym wieku.

Lepiej już było (trailer)


Kurzy się!

środa, 26 października 2016

Dutkne cię tem palcem!

Udana inscenizacja Ślubu Witolda Gombrowicza w Teatrze Współczesnym w Szczecinie! 

Jądrem Ślubu Gombrowicza jest wieloznaczny, filozoficzny tekst. Możliwości interpretacyjne, sposobność do intelektualnej analizy, perspektywa prezentacji wyrafinowanej symboliki, a często, mam wrażenie także swoisty snobizm, prowokują wielu reżyserów do realizacji tego dzieła.

Dramat nie jest prosty w odbiorze. Widzowie są zmuszeni do koncentracji i mają obowiązek podążać za słowami bohaterów. W dobrym scenariuszu każde zdanie ma znaczenie. Nie ma zbędnych słów. Taki właśnie jest Ślub, a więc „odpuszczenie” wysiłku intelektualnego w trakcie spektaklu spowoduje, że dwie godzinki z życia po prostu przepadną.

fot. Piotr Nykowski
Anna Augustynowicz wyreżyserowała sztukę mając pełną świadomość tych cech, a więc urządziła spektakl w taki sposób, aby nic nie „przeszkadzało” widzom w odbiorze tekstu. Artystom pomogła minimalistyczna scenografia (Marek Braun), a także idealnie charakteryzujące bohaterów kostiumy. (Wanda Kowalska). W kontekście tego, co napisałem o znaczeniu tekstu należy pochwalić wszystkich aktorów za wzorową dykcję i emisję głosu. Widzowie nie mieli żadnych problemów ze zrozumieniem słów.

Wysoki poziom gry aktorskiej był zaletą tej inscenizacji. Na tle dobrych kreacji całego zespołu scenicznego pragnę szczególnie wyróżnić Grzegorza Młudzika (Ignacy - ojciec, król) za znakomite pokazanie postaci ojca, uosobienia wszystkich ojców, którego każdy z widzów znał, jeśli nie z własnej rodziny, to przynajmniej widział takiego tatę gdzieś u sąsiadów. Młudzik wykreował postać, która pomimo wszystkich swoich wad wzbudziła sympatię, a nawet rozczulenie widzów. Podobnie było z udaną rolą Joanny Matuszak, która używając bardzo oszczędnych środków zdołała zademonstrować tradycyjną, głęboko religijną i kochającą matkę. A to wcale nie koniec, bowiem pragnę zwrócić również uwagę na ciekawą i spójną grę Jędrzeja Wieleckiego, odtwórcy roli Władzia. Artysta był bardzo sugestywny jako naiwny, poczciwy i wierny przyjaciel Henryczka z lat młodości.

fot. Piotr Nykowski
Stawianie pytań o tradycję, religię, napiętnowanie, które w spektaklu przekonująco symbolizowało dotknięcie palcem, manipulację, żądzę władzy, a także o sam mechanizm zmiany postawy człowieka, będzie zawsze aktualne. Gombrowicz pokazał, że wszystko „dzieje się” w przestrzeni między ludźmi, a od zła dzieli nas tylko malutki kroczek. Nie broni przed nim dobre wykształcenie, filozoficzny dystans do siebie i rozum. Człowiek tkwi w stalowym uścisku swojego wyobrażenia o świecie, dzięki któremu w prosty sposób może oceniać innych, a także łatwo usprawiedliwiać własne postępowanie. Warto o tym pomyśleć, nie tylko wtedy, kiedy ktoś nas "dutknie tem palcem", nawet przy okazji ślubu.

Kurzy się!

sobota, 15 października 2016

Szczęśliwa trzynastka

Niesamowity koncert Felixa Kliesera i Norwegian Chamber Orchestra w Filharmonii Narodowej w Warszawie

Trzynastego października w Filharmonii Narodowej w Warszawie wystąpiła Norwegian Chamber Orchestra pod wodzą znakomitego skrzypka i dyrektora Terje Tønnesena. Orkiestra powstała w 1977 i od tego czasu nagrała blisko czterdzieści płyt, zebrała znakomite recenzje od Azji poprzez Europę aż do USA oraz stała się jedną z czołowych orkiestr kameralnych w Europie.

Muzycy rozpoczęli koncert w Warszawie od „Suity z czasów Holberga” Edvarda Griega. To bardzo piękny, taneczny utwór, który składał się z kilku części inspirowanych tańcami z różnych stron Europy. Między innymi dostojną Sarabandą, Gawotem z pięknymi nordyckimi akcentami oraz lekkim Rigaudon pochodzącym z Prowansji. Sam Grieg nazywał swoją suitę „perukową”. Terje Tønnesen zaproponował absolutnie „anty-perukową” oprawę wykonania tego utworu, a muzycy orkiestry podkreślili to wesołymi, kolorowymi strojami. Utwór został perfekcyjnie wykonany, a publiczność słuchając niektórych jego fragmentów, oczyma wyobraźni mogła ujrzeć norweskie fiordy, a w nich brodate skrzaty i trolle, które tańczyły na brzegu rwącego, górskiego strumienia.   

Felix Klieser, fot. Deutsche Welle
W kolejnych utworach (II Koncert na róg i orkiestrę D-dur Josepha Haydna oraz II Koncert na róg i orkiestrę Es-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta) przedzielonych krótkim zestawem rumuńskich tańców ludowych Béli Bartóka, gwiazdą był Felix Klieser (ur. 1991), solista grający na rogu. Ten znakomity muzyk uważany jest obecnie za jednego z najlepszych waltornistów na świecie . Dwa lata temu wygrał nagrodę ECHO Klassik dla młodych artystów, a w tym roku otrzymał prestiżową nagrodę Leonard Bernstein Award. Haydn i Mozart napisali swoje koncerty z przeznaczeniem na róg naturalny, bezwentylowy. Współcześnie wykonuje się te dzieła na instrumentach z zaworami. Co ciekawe, obaj napisali te utwory dla tego samego, wybitnego solisty, przyjaciela Mozarta Ignaza Leutgeba, który oprócz gry na rogu zajmował się handlem serami.

FN w Warszawie, 13.10.2016
fot. DG Arts Projects
Felix Klieser wykonał wspaniale oba koncerty, chociaż nie uniknął kilku minimalnych błędów. Godna podkreślenia jest technika gry tego artysty, który z uwagi na swoją niepełnosprawność musiał zastąpić operowanie ręką w czarze głosowej instrumentu indywidualną techniką zadęcia i ułożenia warg. Solista oraz orkiestra wzbudzili zachwyt widowni, a Klieser bisował pięknym solo na rogu. 

Po przerwie czekała widzów potężna dawka emocji za sprawą doskonałego wykonania przez artystów z Norwegian Chamber Orchestra utworu Verklärte Nacht („Rozświetlona noc”) Arnolda Schönberga. Ten poemat symfoniczny zainspirowany został wierszem Richarda Dehmela o tym samym tytule. Schönberg napisał go w 1899 roku zauroczony Matyldą von Zemlinsky (siostrą swojego nauczyciela Aleksandra von Zemlinsky), którą później poślubił. Wiersz opowiada o nocnym spotkaniu kochanków, podczas którego kobieta wyznaje, że jest w ciąży z innym i uzyskuje przebaczenie. Księżyc i miłość rozświetlają tę noc, co słychać w finale poematu. Muzyka zaprezentowana przez artystów z Norwegii wydobyła z tego dzieła najsubtelniejsze odcienie emocji. Była tam rozpacz, ale też miłość, tkliwość i namiętność. Utwór ma wyrafinowana harmonię i słychać w nim nuty romantyczne. Dopiero kilka lat po napisaniu „Rozświetlonej nocy” Schönberg zaczął eksperymentować z atonalnością i dodekafonią.

Kompozytor był przesądny jeśli chodzi o cyfrę trzynaście. W swoich utworach pomijał oznaczenia taktów tą cyfrą, unikał jej stosowania, chociaż sam urodził się trzynastego. Jak się później okazało, zmarł także trzynastego. A październikowa trzynastka w Warszawie przyniosła szczęście gościom Filharmonii Narodowej, którzy mogli wysłuchać wspaniałego koncertu. 


Kurzy się!