Nad Warszawą unoszą się dymy pożarów, trwają walki - premiera Matki Courage i jej dzieci Bertolda
Brechta w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym w Warszawie
fot. T. Narodowy
w Warszawie
Michał Zadara, reżyser sztuki Matka Courage i jej
dzieci Bertolda Brechta wystawionej w Teatrze Narodowym w Warszawie przeniósł
akcję dramatu z siedemnastowiecznej Europy w nieodległą przyszłość, a na teren
scenicznej wojny wybrał Warszawę. Sądząc z napisów na różnych elementach
ekwipunku wojskowego, wojna Zadary ogarnęła kraje Unii Europejskiej oraz Rosję.
Siłą rzeczy uwspółcześnieniu uległy także rekwizyty, w tym najważniejszy - wóz
matki Courage. W Narodowym stał się nim stary model samochodu bardzo znanej,
niemieckiej marki. Materiały wideo (Artur Sienicki) i niektóre elementy
scenografii (Robert Rumas) okazały się kontynuacją koncepcji zaprezentowanej
przez tych samych twórców w bardzo udanej realizacji Zbójców Friedricha
Schillera. Przyznam, że oprawa plastyczna Zbójców wywarła na mnie jednak dużo
większe wrażenie niż pokazane na scenie ruiny Warszawy oraz sekwencje wideo
eksponujące zbliżenia twarzy bohaterów spektaklu podróżujących wozem matki
Courage.
Danuta
Stenka w tytułowej roli matki stanowiła prawdziwy napęd tego przedstawienia.
Mocno i równo pchała je do przodu, tak jak jej bohaterka swój wóz. Artystka
potrafiła w ciągu kilku sekund przeistoczyć się z hałaśliwej, twardej i
sprytnej markietanki w czułą matkę. Humorowi wielu scen przeciwstawiała niezłe
wykonania smutnych piosenek Paula Dessau.
W
interpretacjach wokalnych tego spektaklu zdecydowanie jednak na pierwszy plan
wybiła się Ewa Konstancja Bułhak w roli Yvette. Artystka ma bardzo
interesujący, o dużej rozpiętości skali głos, który bezbłędnie wykorzystała. To
obok Danuty Stenki i kowbojskiej roli Arkadiusza Janiczka jako Kucharza
trzecia, dobra kreacja tego spektaklu.
fot. T. Narodowy
w Warszawie
Matka
Courage Bertolda Brechta stała się jedną z najbardziej znanych sztuk
dwudziestego wieku. Czy Michałowi Zadarze udało się wycisnąć trochę świeżego
soku z tej wielokrotnie użytej, antywojennej cytryny? Moim zdaniem tylko kilka
kropelek, gdyż pomysł zamiany realiów Wojny trzydziestoletniej na współczesność
nie wzbogacił znacząco tej inscenizacji, a oglądanie kolejnych scen dramatu, łudząco
w tej realizacji podobnych do siebie i granych na tym samym poziomie emocji, było momentami
nużące. Reżyser nie zdecydował się także na cięcia i trzeba było te swoje trzy
godziny wysiedzieć, kręcąc się od czasu do czasu na fotelu.
Podczas wojen największe ofiary ponoszą zawsze zwykli ludzie, tak jak Matka Courage, która straciła wszystkie dzieci. Zaprezentowana w spektaklu panorama zniszczonej Warszawy to apel, aby widzowie pamiętali o tym obrazie słuchając polityków nawołujących do opuszczenia Europy w imię iluzorycznych wartości oraz ocen moralnych użytych jedynie w celu zrównoważenia ich własnej niemocy. Czy na pewno wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to zabawa zapałkami nad beczką pełną prochu?
Wagner, Chopin, Moniuszko? Nie! To muzyka Władysława Żeleńskiego
na scenie Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie!
Opery polskich kompozytorów: Kurpińskiego,
Dobrzyńskiego, Moniuszki, Noskowskiego i Żeleńskiego nie są znane na
świecie. Trudno, należy się już chyba z tym pogodzić, że konkurencja była i
jest ogromna, ale dlaczego dzieła tych kompozytorów (z wyjątkiem Moniuszki) nie
są popularyzowane i grane w Polsce? Tego nie wie nikt, na szczęście wystawienie
Goplany, opery romantycznej w trzech aktach Władysława Żeleńskiego z librettem
Ludomiła Germana na podstawie tragedii Juliusza Słowackiego Balladyna, w
reżyserii Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Wielkim Operze Narodowej sprawia, że
można mieć nadzieję na zmianę tej sytuacji.
Prapremiera opery miała miejsce 23 lipca 1896 roku
w Krakowie. Dzieło i kompozytor zebrali bardzo dobre recenzje. Takie same były
reakcje krytyków po premierach w największych metropoliach ówczesnej Polski, we
Lwowie i Warszawie. Czy twórcom współczesnej, warszawskiej premiery w Teatrze
Wielkim Operze Narodowej udało się nawiązać do tej chlubnej tradycji?
Zdecydowanie tak, chociaż realizacja pozostawiła lekkie uczucie niedosytu.
Muzyka Żeleńskiego była świetna, przemyślana,
bogato, nowocześnie i wspaniale zinstrumentowana! W Goplanie wybrzmiewały
fantastyczne fragmenty inspirowane dziełami Wagnera, Chopina i Moniuszki. Kompozytor potrafił doskonale podkreślić liryzm i dramatyzm losów bohaterów. Jego muzyka pełniła
wspaniale rolę ilustracyjną. Warto zwrócić także uwagę na jej zróżnicowany charakter służący
opisowi trzech światów : bogini jeziora Goplany, rycerskiego dworu Kirkora oraz
włościańskiego, Grabca. Piękno
tej muzyki potrafiła w pełni zaprezentować, a nawet uwydatnić świetnie dysponowana orkiestra T.W.O.N. pod
batutą Grzegorza Nowaka. Orkiestra grała znakomicie i jak zwykle, idealnie eksponowała
solistów.
fot. Krzysztof Bieliński
Poziom artystyczny całej obsady tego spektaklu był bardzo
wysoki. Wszystkie role zostały zaśpiewane dobrze albo bardzo dobrze. Nie mogę
jednak oprzeć się pokusie, aby wybrać kreacje, które szczególnie zwróciły moją
uwagę. Małgorzata Walewska (mezzosopran dramatyczny) zagrała Wdowę. Wspaniałemu
głosowi towarzyszyła równie znakomita gra aktorska. Czuło się w jej śpiewie pewność
i moc, a scena, w której jako matka zdecydowała się wskazać na własne dziecko
jako na morderczynię, była naprawdę dramatyczna. Świetny występ! Kolejni
artyści, którzy zwrócili uwagę widzów, to Edyta Piasecka (sopran, Goplana) oraz
Rafał Bartmiński w roli Grabca (tenor). Artystka zademonstrowała chłodne dostojeństwo
leśnej bogini, ale również drapieżną i zazdrosną miłość. Partie Goplany były
bardzo trudne, o dużej rozpiętości skali, ale artystka wypadła fantastycznie! Rafał
Bartmiński w roli wiejskiego chłopca śpiewał jak złoto, lekko, bez maniery i ze
swadą. Zagrał bardzo wiarygodnie historię nieco naiwnego, ale pewnego siebie
młodzieńca, który został wciągnięty przez nimfy w miłosną intrygę. Z pewnością
na wyróżnienie zasługuje również kreacja Mariusza Godlewskiego, który
reprezentował świat rycerski jako Kostryn (baryton). Była to iście
szekspirowska rola, w której artysta pięknie śpiewając zademonstrował
dramatyczne rozdarcie pomiędzy lojalnością w stosunku do Kirkora, a miłością do
Balladyny.
Janusz Wiśniewski nie zaskoczył widzów stylem swojej reżyserii,
scenografią i kostiumami, ale wywołał niepokój wprowadzając pewne
uwspółcześnienia w fabule opery. Dotyczy to relacji Aliny (Katarzyna Trylnik) i
Balladyny (Wioletta Chodowicz). Reżyser zaproponował widzom Alinę jako wyrachowaną,
w istocie wredną siostrę, która swoim zachowaniem prowokowała Balladynę! Dzięki
temu zabiegowi obie postaci stały się wielowymiarowe i bliższe współczesności.
fot. Krzysztof Bieliński
Lubię stylistykę Janusza Wiśniewskiego, która jest
bardzo teatralna i plastyczna. Aktualnie w Warszawie, w jego reżyserii, na
deskach teatru Ateneum można obejrzeć zbieżne plastycznie z realizacją Goplany przedstawienie
Dziewic i Mężatek Moliera, w przekładzie syna kompozytora Goplany, Tadeusza. W
przypadku tej opery jednak liczyłem na coś ekstra. Możliwości techniczne
warszawskiej sceny operowej są ogromne, a jednak reżyser nie zdecydował się na
bardziej spektakularną prezentację niektórych scen. Uczucie niedosytu pogłębione
było również przez fakt, że Goplana rzadko gości na scenach teatrów operowych,
a więc jeśli już była w programie, to chciałoby się, żeby to była realizacja szczególnie
efektowna.
Nie mam jednak prawa narzekać, spektakl był
interesujący, a na scenie działo się bardzo dużo, co więcej, dzięki specjalnej,
tematycznej platformie internetowej, wszyscy miłośnicy opery w Europie
mogli zobaczyć transmisję spektaklu na żywo!
Taśmy
z nagraniami Andrzeja Seweryna ujawniono w Warszawie! KRAPP i dwie inne jednoaktówki Samuela Becketta w reż. Antoniego Libery w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie.
fot. Krzysztof Bieliński
Powstanie jednoaktówek Samuela Becketta:
Ostatnia taśma, Fragment dramatyczny II oraz Impromptu "Ohio"
dzieliło dwadzieścia trzy lata, ale reżyser Antoni Libera trafnie zestawił je w
jedno przedstawienie. Trzy części spektaklu wiązały wspólne motywy, którymi
były rozbiór człowieczego losu i pytanie o uchwycenie i analizę sensu ludzkiego
bytu. We Fragmencie dramatycznym II śledcze badanie przeprowadzili audytorzy,
którzy reprezentowali najprawdopodobniej to Najważniejsze, Gwiezdne Biuro.
Andrzejowi Sewerynowi grającemu inspektora A sekundował dzielnie w śledztwie
Antoni Ostrouch (B). Obiektem zainteresowania tych, jak się okazało, bezdusznych,
żywcem wyjętych ze współczesnej korporacji cynicznych biurokratów, był pan
Croker. Beckett obdarzył bohatera wieloznacznym imieniem, które mogło oznaczać
zarówno żabi rechot, jak i zabijanie (to croak). I rzeczywiście, oba znaczenia
tego słowa pasowały do tej marnej postaci, która stała na parapecie otwartego
okna, sześć pięter nad ziemią.
W tym samym czasie konsultanci dokonywali sądu nad Crokerem. Nie pominęli
żadnych szczegółów, badali temperament, charakter i przeszłość potencjalnego
samobójcy. Ekipa śledcza była profesjonalnie przygotowana, analizowała zapisy z
grubych teczek, w których zebrano dokumentację i zeznania świadków na temat
finansów, porywów serca i sumienia Crokera. Okazało się, że w oczach
bezdusznych agentów nie znalazły uznania żadne okoliczności łagodzące. Ani
fakt, że Croker był niespełnionym pisarzem, ani to, że miał liczne fobie, na
przykład nie znosił głosów ptaków oraz fakt, iż miał ciężkie dzieciństwo. A
przecież cierpiał także na chroniczne bóle głowy! Wyrok? Niech skacze!
Inspektor A chcąc dokonać ostatniej obdukcji wskoczył na parapet okienny, a
widzowie wstrzymali oddech, bo była to niepokojąco rzeczywista imaginacja
zachwiania się i niemalże upadku z szóstego piętra! Będąc tuż przy Crokerze został jednak zaskoczony, tak jak to bywa u Becketta, publiczność musiała
sama ocenić niejednoznaczną scenę: co agent dostrzegł w twarzy Crokera? Łzy,
ironiczny uśmiech, czy po prostu pustkę oczu bez życia?
fot. Krzysztof Bieliński
Druga część, Ostatnia taśma to wielkie, aktorskie wyzwanie. Krappa
grali tacy mistrzowie jak Łomnicki i Zapasiewicz, a więc Andrzej Seweryn wraz z
Antonim Liberą musieli zastanowić się, jak pokazać tego bohatera, aby nie
popaść we wtórność, a jedynie być może poprowadzić dialog z tymi historycznymi
interpretacjami. Udało się to znakomicie. Krapp Seweryna został dzikim, nieco
zdziwaczałym, pełnym wigoru i zniecierpliwienia starcem. To była nowoczesna
interpretacja wolna od mentorstwa, przydługich pauz, kipiąca dynamiczną mową
ciała. Seweryn wydobył na powierzchnię liczne akcenty komediowe. Szalał pośród
pudełek z własnymi nagraniami, niczym bohater groteskowej afery taśmowej! Wszystko to udało
się zaprezentować nie uwalniając się od rygorów formalnych narzuconych przez
reżysera wiernego Beckettowi.
Ostatnia część teatralnego tryptyku z Teatru Polskiego to ciche i skupione
na tekście Impromptu "Ohio". Ten utwór podsumował obie prezentacje
opowieścią, którą zapisano w scenicznej księdze. Delikatny rytm słów epilogu
odczytywanych przez starca – Seweryna, uwypuklały perkusyjne uderzenia dłoni o
blat stołu, bliźniaczej starcowi postaci lub jego duszy. Impromptu, to słowo
zanurzone w teatrze, ale także w muzyce, a więc rytmiczne powtórki utworzyły
refren tej opowieści. Opowieści o przemijaniu, ale także o tym, że jedynym, co
po nas zostanie będzie tylko to, co napiszemy lub nagramy.
Antoni Libera przygotował spektakl teatralny w taki sposób, w jaki artyści
nurtu authentic performance wykonują muzykę dawną. Reżyser wiernie odtworzył
pierwotne ramy zbudowane przez dramaturga i wypełnił je teraźniejszą grą
aktorską. Czy można uznać taką wypowiedź artystyczną za współczesną? Takie
rozumienie sztuki ma swoich zwolenników. Jest ich niewielu, ale Libera zdaje
się mówić: dzieła Becketta są kompletne. Wynalazcze i charakterystyczne dla
zjadającego swój ogon postmodernizmu wywracanie ich na „lewą stronę” nie
przyniesie nic twórczego! Trzymajmy się dorobku starej, dojrzałej, europejskiej
kultury!
Idąc tropem śladów z Mrożkowej Rzeźni, nie mam wątpliwości, że pop-wątróbka zwycięży, przynajmniej na jakiś czas, może nawet na długo, ale
sztuka wysoka jednak pozostanie. To nic, że dla garstki wybrańców. Teatr dawny
Antoniego Libery jest potrzebny. Będzie potrzebny.