Król Lear Teatr Polski, reż. Jacques Lassalle.
![]() |
Fot. Marta Ankiersztejn |
Za każdym razem, kiedy powstawała nowa inscenizacja
tego dzieła liczyłem, że usłyszę odpowiedź na najważniejsze pytania: co stało
się przed pierwszą sceną? Dlaczego Lear postanowił oddać władzę? Co nim
kierowało? Dlaczego doświadczony i silny jeszcze człowiek, skuteczny władca o
kilkudziesięcioletnim, królewskim doświadczeniu, posiadający dobrych doradców podjął
taką decyzję?
Oczywiście, jak łatwo się domyślić, Jacques Lassalle (reżyseria) i Andrzej Seweryn (Król Lear) nie odpowiedzieli wprost na tak sformułowane pytania. Andrzej Seweryn grał świadomie nie sugerując widzom żadnego pomysłu na odpowiedź, a reżyser dał jedynie do zrozumienia, że decyzja króla nie była podjęta pod wpływem impulsu, ale była przemyślana. Na ścianie komnaty, przed spotkaniem z córkami zawisła mapa z zaznaczeniem podziału królestwa na trzy części, tak więc Lear przygotował i przemyślał wcześniej cały konkurs prezentacji miłości do starego ojca. Na pozostałe pytania, jak zwykle, widz musiał odpowiedzieć sam.
Wielu wybitnych aktorów zmagało się z rolą Króla
Leara, a teraz Andrzej Seweryn może zapisać kolejne zwycięstwo na swej
artystycznej drodze. Był perfekcyjny. Pokazał swój kunszt. Jest to jego wybitna
rola. Nie grał starego króla. Był Królem Learem.
![]() |
Fot. Marta Ankiersztejn |
Scenografia (Dorota Kołodyńska) była ascetyczna i minimalistyczna,
z dwoma wyjątkami: bogatej projekcji (Mikołaj Molenda) obrazów i dźwięków burzy,
która wywarła na mnie ogromne wrażenie oraz końcowej sceny teatru cieni
ilustrującej marsz rycerzy niosących ciała Leara i jego córki. Brakowało mi natomiast
w kilku momentach intensywniejszego oświetlenia kierowanego na artystów, nie
było ich po prostu wyraźnie widać, a myślę, że można to było zrobić bez
uszczerbku dla podtrzymania mrocznej atmosfery.
Równie minimalistyczny był świat muzyczny spektaklu
(Mirosław Jastrzębski). Kilku kluczowym scenom towarzyszył dokuczliwy, jednostajny dźwięk podkreślający klimat zdrady,
zbrodni i nieuchronności katastrofy. Brak muzyki nie przeszkadzał i był
świadomym zabiegiem reżyserskim.
Przyznam, że nieco obawiałem się, czy wybitny
reżyser, sercem artysta francuski Jacques Lassalle, który ma we krwi
wyrafinowanego Moliera będzie w stanie oddać atmosferę bardziej „kuglarskiego”
i „błazeńskiego”, angielskiego teatru szekspirowskiego. Moje obawy nie spełniły
się, poza jednym wyjątkiem. Skądinąd trafny pomysł, aby postaci w
przedstawieniu znikały bądź pojawiały się w kilkunastu miejscach, przechodząc
często wśród widzów nie wypalił w całości, a to z powodu dramatycznej koturnowości,
którą prezentowali prawie wszyscy pojawiający się kolejno aktorzy. Defilowali
równo, jak żołnierze, a przecież aktor grający gońca, czy zmęczonego konną
jazdą posłańca mógłby zróżnicować nieco tempo swojego ruchu scenicznego. To był
drobiazg, ale bardzo rzucający się w oczy i akcentowany echem kroków, które nie
były zagłuszane muzyką.
Spędziłem blisko cztery godziny obcując z
Szekspirem i doznając wielu wzruszeń, ale wszystko wskazuje na to, że z Królem Learem
będę ponownie miał kłopot. Znowu będę czekał na kolejną inscenizację, która da
mi nowe, prawdziwe odpowiedzi.
I bardzo dobrze.
Kurzy się!