Wszystkie opery Ludwiga van Beethovena zostały obejrzane i wysłuchane!
To nie przechwałka, dokonałem tego w jeden wieczór. Trwało to łącznie z
przerwą pomiędzy dwoma aktami opery Fidelio dwie i pół godziny, czyli zaledwie
chwilę w porównaniu z każdym przedstawieniem teatralnym w reżyserii Krystiana
Lupy.
Ludwig van Beethoven napisał tylko jedną operę - Fidelia. Kompozytor wielokrotnie ją
zmieniał, w tym jej tytuł (pierwszy - Leonora) i wygląda na to, że nie był nigdy
zadowolony ze swojego dzieła. Nie należy jednak tego traktować poważnie,
znakomita warstwa muzyczna była i jest największą wartością tej opery!
Na Fidelia wyreżyserowanego przez Johna Fulljames’a zaprosił Teatr Wielki Opera Narodowa. Reżysera znają: Kopenhaga, Londyn, Madryt, Ateny, Kolonia i Barcelona. Teraz przyszła kolej na Warszawę. Warszawski spektakl przygotowano w koprodukcji z teatrami operowymi z Kopenhagi i Enschede.
fot. Krzysztof Bieliński |
Wysoki urzędnik Florestan wykrył wielkie nadużycia i korupcję. Leonora podejrzewała, że miejscowy gubernator Don Pizarro zagrany sprawnie aktorsko przez
Krzysztofa Szumańskiego (baryton) uwięził jej męża potajemnie w lochach. Przebrana w męskie odzienie udawała chłopca Fidelia, aby spenetrować więzienie. Okazało się, że przeczucia jej nie myliły, odnalazła męża!
W roli Florestana podziwiałem wyśmienity występ Torstena Kerla, niemieckiego tenora o pięknej barwie głosu. Szczególnie utkwił mi w pamięci, kiedy w podziemiach lochu, w nienaturalnej pozycji, leżąc i klęcząc, pięknie zaśpiewał bardzo długą arię Gott! Welch Dunkel hier.
Bardzo podobały mi się gra aktorska i śpiew Marii Stasiak (sopran), która wiarygodnie zagrała Marcelinę, córkę naczelnika więzienia. Uwagę widzów przykuło naturalne i piękne wykonanie arii O wär ich schon, w której opowiadała o swojej młodzieńczej miłości do…Fidelia (!).
Były jeszcze dwie gwiazdy tego spektaklu: Chór przygotowany przez
Mirosława Janowskiego i Orkiestra Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod batutą
Lothara Koenigsa.
fot. Krzysztof Bieliński |
A fabuła? Oczywiście na końcu był happy end, przecież to styl modnych wówczas oper Rettungsoper lub francuskiej comédie héroïque ( w tamtym okresie Paryż był stolicą opery). Scenariusze tego stylu były proste – najpierw świat walił się na głowę bohaterom, a później niespodziewanie i nagle nadchodziło cudowne wybawienie. W Fideliu było to przybycie na inspekcję ministra Don Fernanda, który szybko poskromił nieuczciwego, miejscowego kacyka. W postać ministra wcielił się fantastycznie Daniel Sutin (baryton), artysta o arystokratycznej twarzy, stworzony do ról magnatów, lordów i ministrów.
Kurzy się!
Zapowiedź spektaklu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz