Poznanie kontekstu narodzin dzieła muzycznego oraz znajomość gatunków operowych nie jest konieczne, aby móc delektować się muzyką Mozarta. Historia „Łaskawości Tytusa” jest jednak bardzo ciekawa i przyda się do przeprowadzenia głębszej analizy
przekazu artystycznego Ivo van Hove, reżysera opery wystawionej w Teatrze
Wielkim Operze Narodowej w koprodukcji z teatrem La Monnaie z Brukseli.
 |
fot. Krzysztof Bieliński |
Mozart napisał operę na zamówienie, a jej
prapremiera odbyła się w 1791 roku z okazji koronacji Habsburga, cesarza
Leopolda II na króla Czech. „Łaskawość Tytusa” była tradycyjną operą gatunku
opera seria, w dodatku koronacyjną. Tytułowy bohater - władca został jednak
potraktowany przez autora libretta napisanego wg tekstu Pietra Metastasia,
Caterino Mazzolę oraz samego Mozarta w sposób jak na tamte czasy wyjątkowy. Cesarz ukazany przez twórców nie przestał być wielkim panującym, ale w tej operze stał się
także „człowiekiem” pośród innych ludzi. Tytusem targały zwykłe, ludzkie emocje. Mazzola i Mozart zrezygnowali z pokazywania cesarza wyłącznie jako
półboga, wysoko wyniesionego ponad lud. To była nowość, która nie znalazła zrozumienia i nie spodobała się
dworskiej publiczności prapremiery. Rozterki i pobłażliwość władcy mogły przecież
przeszkadzać w skutecznym sprawowaniu władzy, na co zwracał uwagę już
Machiavelli. Dwór cesarza Leopolda II patrzył z niepokojem w tamtym czasie na Paryż i Ludwika XVI. Obawy okazały się uzasadnione, gdyż kilkanaście miesięcy później, król Francji został
skazany na śmierć i zgilotynowany jako Obywatel Kapet, a nie półboski władca.
 |
fot. Krzysztof Bieliński |
Prawie 225 lat po prapremierze Ivo van Hove ubrał
dzisiejszych wykonawców w modne, biznesowe garnitury zamówione u najlepszych projektantów. Reżyser umieścił akcję we wnętrzu, które przedstawiało komfortowo wyposażoną
kancelarię bądź rezydencję władcy współczesnego państwa.
Scenografia pomogła widzom w odbiorze opery prezentując współczesne, eleganckie
meble i dzisiejsze rozwiązania techniczne wspomagające pracę polityków. Reżyser zaprezentował dodatkowo towarzyszący cesarzowi, liczny sztab asystentów i specjalistów z
różnych dziedzin. Elektroniczne gadżety nie przeszkadzały w słuchaniu muzyki, której archaiczną strukturę wiernie zachował reżyser. Interesującym elementem plastycznym spektaklu
były także skromne, ale znaczące projekcje wideo (Tal Yarden), które
uzupełniały pokaz sceniczny o m.in. zbliżenia uwypuklając w ten sposób dobrą grę
aktorską wykonawców.
Wszyscy soliści bez wyjątku zaprezentowali wysoki poziom, co warto podkreślić. Dodam, że koncepcja ruchu scenicznego
zaproponowana przez twórców spektaklu nie ułatwiała im zadania. Artyści
często śpiewali w półleżących, zachwianych pozycjach, a jednak nie
odnotowałem żadnych kłopotów z oddechem, czy emisją głosu. Klasą dla siebie
była Anna Bonitatibus (Sesto), która śpiewała naprawdę znakomicie i potrafiła
przekonująco pokazać sprzeczne emocje, które targały zakochanym do szaleństwa
chłopakiem. Obok włoskiej artystki warto wyróżnić świetnie aktorsko i świadomie wykonaną rolę tytułową przez Charlesa Workmana oraz Annę Bernacką za
interpretację Annia, kompana Sesto.
Orkiestra pod dyrekcją Benjamina Bayla także
zaprezentowała się bardzo korzystnie. Muzycy zagrali zespołowo, sprawnie, równo
oraz w sposób, który pomagał śpiewakom. Jedynym zaskoczeniem było brzmienie
instrumentu Pianoforte, który towarzyszył recytatywom opery. Byłem tym brzmieniem nieco
zdezorientowany, ale po mniej więcej połowie pierwszego aktu podświadomie je zaakceptowałem i więcej już nie zwracało mojej uwagi.
Reżyser w swojej interpretacji dzieła Mozarta uwypuklił dylematy związane ze sprawowaniem władzy i zdawał się mówić ze sceny: -
Teraz są trudne i przełomowe czasy. Tytus kiedyś zachował się nietypowo i to
był symbol nadchodzących zmian. Dzisiaj też oczekujemy od polityków w Europie
nowego sposobu postępowania! Chcemy liderów o nowych cechach!
Dodam do tego jeszcze mój postulat, aby liderzy o starych cechach, nie skończyli w taki sam sposób, jak prawnuk króla Polski Stanisława
Leszczyńskiego.