Tristan i Izolda
Wagnera w reż. Mariusza Trelińskiego, słony smak miłości w TW - ON w Warszawie
Mariusz Treliński, reżyser nowej inscenizacji opery
Tristana i Izoldy Richarda Wagnera wystawionej w Teatrze Wielkim Operze
Narodowej w Warszawie, ale przygotowywanej na potrzeby jesiennej premiery w nowojorskiej
Met Opera, zabrał widzów w wielką, morską podróż. Wnętrze nowoczesnego okrętu
wojennego oraz magazyny nabrzeży portowych stały się tłem jednej z
najsłynniejszych historii o miłości. Boris Kudlička (scenografia) wykorzystał na
scenie wiele amerykańskich, popkulturowych skojarzeń o entourage'u marynistycznym.
Widzowie mogli obejrzeć wspaniałe dekoracje i rekwizyty, które przypominały
amerykańskie filmy począwszy od „Pearl Harbor” (M. Bay), przez „Polowanie na
Czerwony Październik” (J. McTiernan) , a skończywszy na „Titanicu” (!) Jamesa
Camerona. Biorąc pod uwagę miejsce przewidywanej premiery, taka prezentacja
wydawała się trafna i nie pozbawiona żartobliwego mrugnięcia okiem w
konfrontacji z pomnikowymi tonami Wagnera.
fot. Krzysztof Bieliński |
Boris Kudlička ponownie uwiódł mnie swoją
plastyczną wizją i perfekcją. Tak udanej scenografii nie byłoby jednak bez
znakomitych, wręcz rewelacyjnych świateł w reżyserii Marca Heinza. Snopy światła
eksponowały kolejno poszczególnych artystów, którzy ukazywali się w różnych
miejscach sceny, niczym duchy. Nic dziwnego, mrok był przyjacielem cierpiącej pary
kochanków, a dzień bezlitośnie ich rozdzielał. Wagner pisał operę będąc pod
wpływem filozofii Artura Schopenhauera, dla którego istotą bytu ludzkiego były przecież
ból i cierpienia.
Podkreślę, że w momencie powstania (1859) niełatwo
było znaleźć wykonawców tego dzieła. Muzyka i śpiew tej opery wydawały się „nie
do zagrania i nie do zaśpiewania”. A jednak ten wielki dramat muzyczny Wagnera
wyznaczył granicę starego i nowego. Wielu kompozytorów europejskich uległo później
wpływom Wagnera i czerpało inspirację z jego dziedzictwa, na przykład Gustaw
Mahler, Richard Strauss, czy Karol Szymanowski.
fot. Krzysztof Bieliński |
Bardzo dobrym wykonawcą tej muzyki stała się
orkiestra Teatru Wielkiego Opery Narodowej pod batutą niezawodnego Stefana
Soltesza. Ani jednej wpadki, wszystko w tempie i w taki sposób, aby eksponować
śpiewających artystów wśród których bardzo podobały mi się wykonania ról
żeńskich: w roli Izoldy wystąpiła fantastyczna tego wieczoru Melanie Diener
(sopran), która siłą swojego śpiewu zdominowała nieco Jay Huntera Morrisa
(tenor) w roli Tristana. Świetna była też Michaela Selinger (mezzosopran) w
roli Brangeny, która śpiewała w taki sposób, jakby wydobywanie głosu nie
sprawiało żadnego wysiłku. Podobał mi się również spokojny Rewindhard Hagen
(bas) w roli króla Marka oraz wyrazisty Tómas Tómasson (bas-baryton) jako Gorwenal. Obsada na
Nowy Jork będzie wyglądała nieco inaczej, ale i tak Warszawa mogła zobaczyć
spektakl przygotowany z wielkim rozmachem i na bardzo wysokim poziomie
artystycznym.
Trzymam kciuki za USS TRELINSKI, aby spokojnie
wpłynął do amerykańskiego portu i odebrał tam należne mu honory.
Film o przygotowaniach do premiery.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz