Uciec do Oxfordu, gdyż nigdy nie było tam Hitlera to Plac Bohaterów Bernharda w reż. Krystiana Lupy
„Plac bohaterów” Thomasa Bernharda w reżyserii
Krystiana Lupy zrealizowany w Litewskim Teatrze Narodowym Dramatycznym w Wilnie
pokazany w Warszawie w ramach 36 Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Krystian Lupa specjalizuje się ostatnio w
realizacjach przedstawień na podstawie dzieł Thomasa Bernharda. Artysta
przybliża Polakom powieści i sztuki wciąż nieznanego dość dobrze, wybitnego,
niemieckojęzycznego pisarza i dramaturga. Lupa zaprezentował tym razem w ramach
36 Warszawskich Spotkań Teatralnych ostatnią sztukę tego austriackiego artysty „Plac
bohaterów”, którą wyreżyserował w Litewskim Teatrze Narodowym Dramatycznym w
Wilnie.
Akcja dramatu działa się współcześnie w roku jego napisania (1988),
a przez to „Plac Bohaterów” stał się pożegnaniem wielkiego pisarza i
dramaturga, który zmarł w lutym następnego roku i to pożegnaniem pochmurnym w
swojej wymowie. Tekst sztuki jest znakomity, a przesłanie autora ma wymiar
uniwersalny. To także cecha dzieł wybitnych. Dramat, to tradycyjnie
eksploatowany przez Bernharda zestaw tematyczny: kryzys elit politycznych, intelektualnych
i artystycznych, który jest wszechobecny w Europie, a zdaniem autora
szczególnie widoczny w jego kraju.
![]() |
wszystkie zdjęcia - 36 W.S.T. |
Rzeczywiście w pierwszej, naturalnej warstwie
skojarzeń, widzowie mogli od razu pooznaczać sobie na własny użytek, wszystko
jedno, czy w Austrii, na Litwie, czy w Polsce polityków, którzy byli
„karykaturami socjalistów” i również takich, o których pisał Bernhard, że
wybory między nimi sprowadzają się jedynie do wyborów „między czarnymi i
czerwonymi świniami”. Pierwotną przyczyną wielkiego dramatu scenicznej familii Schusterów był jednak odczuwany stale przez Profesora i jego rodzinę austriacki
antysemityzm, który według brata Profesora, Roberta (niezła rola Valentinasa
Masalskisa) wcale nie zmalał po pięćdziesięciu latach od wizyty Hitlera w
Wiedniu i jego gorącym przywitaniu przez setki tysięcy Austriaków, właśnie na
Placu Bohaterów. Przy tym placu Profesor kupił mieszkanie, aby dowieść, że jest
silny i nie boi się wspomnień. Chciał też pokazać, że nie spełni się wizja, że „mnie
ten Hitler po raz drugi wygania z mojego mieszkania” W ciągu spektaklu widzowie
dowiedzieli się, że Profesor kumulował w sobie jednak wszystkie negatywne
uczucia, gromadził w sobie ból i poczucie obcości w miejscu, które przecież
było także jego miejscem. Niestety przegrał i poddał się. Skoczył z okna na
dzień przed wyjazdem do Oxfordu, gdzie rodzina spędziła lata wojny i do którego
planowała ponownie uciec, gdyż: „w Oxfordzie nie ma Placu Bohaterów, w
Oxfordzie nigdy nie było Hitlera, w Oxfordzie nie ma wiedeńczyków i w Oxfordzie
nie wrzeszczą tłumy”.
W sztuce można łatwo wskazać postać jej autora, to
typowe dla Bernharda, który stał się w niej paradoksalnie nieobecnym narratorem
- Profesorem, przemawiającym głosem swojego brata Roberta. Artysta w „Placu
Bohaterów” przedstawił nawet projekcję własnego pogrzebu (!), co potwierdził
fakt, że Profesor został pochowany bez drukowania klepsydr oraz bez podawania
faktu jego śmierci do publicznej wiadomości, a identycznego traktowania
zażyczył sobie Bernhard.
Spektakl składał się z trzech części. Pierwsza
scena była powolna i długa. Krystian Lupa starał się w charakterystyczny dla niego
sposób precyzyjnie modelować każdy detal gry aktorskiej. Wszystkie, nawet najdrobniejsze
gesty artystek na scenie miały swoje znaczenia. Na przykład obsesyjne wręcz spojrzenia
rzucane przez okno na tytułowy plac miały pokazać całkowite zaskoczenie i
niezrozumienie decyzji o popełnieniu samobójstwa przez Profesora, a celebrowanie
składania koszuli w ulubiony przez Profesora sposób przypominało jego nawyki. Niestety,
ta powolność narracji podziałała na mnie usypiająco i po prostu mnie znudziła.
Miałem wrażenie, że czytałem tekst sztuki Bernhardta, (rzeczywiście wyświetlano
dwujęzyczne napisy, gdyż aktorzy grali po litewsku), a w tle dwie kobiety
spokojnie wykonywały prace domowe. To było wszystko.
Dopiero druga i trzecia scena tchnęły w to
przedstawienie życie. W drugiej części reżyser przeniósł akcję do Wilna, co w
tle pokazała panorama miasta z widokiem baszty Giedymina. Tutaj spodobała mi
się kreacja Viktoriji Kuodytė, która zagrała dynamicznie córkę Profesora, Annę.
Artystka sprawnie zarysowała postać kobiety, która w życiu osobistym poniosła porażki (rozwód), a poczucie sensu dawała jej już tylko ulubiona praca w
bibliotece. Paradoksalnie, Anna nie straciła jednak dbałości o sprawy materialne,
co przejawiało się wielokrotnym skłanianiem swojego wuja, aby podpisał protest
przeciwko budowie drogi, która miała przepołowić rodzinną posiadłość w Neuhaus.
W trzeciej scenie Lupa wrócił do sprawdzonego już w
„Wycince” wymodelowania obrazu oczekiwania na ważnego gościa, którego
spóźnienie wywołane było, nomen omen przez artystę Teatru
Narodowego. Uczestnicy stypy analizowali sytuację, również przyczyny odejścia
Profesora, dyskutowali o przyszłości rodziny. Całość zwieńczyła kolacja,
plastycznie odwołująca się do „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda. Rzeczywiście,
była to ostatnia wieczerza w mieszkaniu przy Placu Bohaterów, uwieńczona przez
Krystiana Lupę wspaniałym, mocnym i dramatycznym finałem, w którym idealnie
splotły się trzy elementy widowiska teatralnego: gra aktorska, światło i
muzyka.
Kliknij - tekst o "Wycince" w reż. Krystiana Lupy
Kliknij - ten tekst ma wersję AUDIO
Próba spektaklu w Wilnie.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz