„Boska komedia” na podstawie
utworu Dantego Alighieri w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze
Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie.
I. Obejrzałem spektakl na
motywach „Boskiej komedii” w reżyserii i według scenariusza Krzysztofa
Garbaczewskiego wystawiony na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie i
stanąłem przed bardzo trudnym zadaniem. Obejrzałem, ale raczej powinienem użyć
sformułowania: doświadczyłem tego spektaklu. To drugie określenie bardziej
pasuje do moich odczuć.
fot. Magda Hueckel |
III. Po wejściu na salę, spod
samych drzwi zobaczyłem wiszące nad widownią plastikowe okręgi z
wyświetlającymi się na nich cyferkami. Nie ze mną te numery – pomyślałem –
wszystko odcyfruję, proszę bardzo: migająca trójka to może być numer pieśni lub
kręgu, a pojawiająca się od czasu do czasu dziewiątka to liczba wszystkich
kręgów piekielnych albo liczba pięter góry czyśćcowej, na którą Poeta wdrapywał
się w towarzystwie Wergiliusza. Z drugiej strony niepokojący głos w mojej
głowie podpowiadał: - a co będzie, jeśli to są tylko zwykłe numerki do okienka?
Okazuje się, że trafiłem obie odpowiedzi: zgadłem „trójkę”, bo pieśń trzecia
opisuje przedsionek piekła, a więc widzowie poznali swoją lokalizację, a numerek
do okienka zaproponował sam reżyser, który w ten sposób zaprosił zgnuśniałych
widzów do udziału w spektaklu, jednocześnie zachwalając przekornie swój produkt
napisem przy bramie: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie…”.
IV. Nad sceną przygotowano ekran,
na którym widać było poruszających się ludzi, zwierzęta i dziwne stwory. Ruch tych elektronicznych zjaw (awatarów) był sterowany przy pomocy
kontrolerów obsługiwanych przez kilka osób przebywających po obu stronach
sceny. Kontrolujący przez cały spektakl byli zanurzeni w wirtualnej
rzeczywistości i nie zdejmowali, nawet na chwilę, okularów VR. Dodam, że każdy
z widzów może uczestniczyć w animacji tych obrazów, ale musi to wcześniej uzgodnić
z Teatrem.
V. Reżyser wymieszał przed
publicznością swoje dwa wyobrażenia: pierwsze o dantejskim piekle, czyśćcu i
niebie, a drugie także o podziemnym świecie w mieście Chiba w Japonii, z
którego można podróżować po globalnej sieci komputerowej w cyberprzestrzeni,
przestrzeni danych wirtualnych i rzeczywistości zwanej matrycą („Neuromancer”),
co symbolizował ekran nad sceną.
fot. Magda Hueckel |
VII. Niestety, samo
przedstawienie nie przykuło mojej uwagi. Niczego ze mną nie zrobiło. Nie
wycisnęło ze mnie gniewu, śmiechu, ani wzruszenia. Po trzydziestu minutach oglądania
spektaklu popadłem w stan odrętwienia, które przerywał od czasu do czasu głośnymi
okrzykami gościnnie występujący artysta Bartuś 419 odczytujący swoje współczesne manifesty. Podczas spektaklu doświadczyłem ponad dwugodzinnego przepychania mnie przez sito performatywnej
maszyny teatralnej napędzanej ruchem obrotowym sceny, której działanie było inspirowane
sztuką Antonina Artaud, w której tekst podawano z różnych miejsc, w stadach i we fragmentach, bardzo chaotycznie, wzmacniając we mnie odczucie zamętu i
zagubienia (chyba jednak odpowiedni stan ducha w przedsionku piekła).
VIII. Może, gdyby dano widzom
leżaki, wtedy wygodniej byłoby uczestniczyć w tym jednostajnym przedstawieniu –
performansie, które pozostawiło w mojej głowie jedynie rozpaczliwie kierowane do
Boga słowa Mamadou Góo Bâ: - Ne me quitte pas! Miserere Mei, Deus! Ne me quitte
pas! Miserere…
IX. Teatr to także sztuka
eksperymentu, bardzo cenię i lubię artystów Teatru Powszechnego również za to,
że nie boją się tego doświadczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz