czwartek, 1 września 2016

Boska Florence - czasami człowiek musi, inaczej się udusi

Ten film to historia najgorszej śpiewaczki opowiedziana przez najlepszą aktorkę.

Pod koniec wakacji wszedł na ekrany polskich kin film „Boska Florence” w reżyserii Stephena Frearsa. Scenarzysta (Nicholas Martin) oraz reżyser odnosili do tej pory sukcesy w realizacji filmów telewizyjnych i przyznaję, że w obrazie poświęconym Florence Foster Jenkins było to widoczne w przekorny sposób. W czasie projekcji poczułem, że gdybym nagle wyszedł do kuchni, aby przygotować sobie kanapkę, to po powrocie na fotel przed telewizor niewiele bym stracił z tego filmu. Cóż, może nie należy chodzić do kina na głodniaka?

Meryll Streep jako
Florence Foster Jenkins
Historia Florence Jenkins wydarzyła się naprawdę. Film był opowieścią o realizacji marzeń bogatej wdowy o tym, aby zostać śpiewaczką. Pani Jenkins nie posiadała słuchu muzycznego, straszliwie fałszowała, ale to jej nie zniechęcało. Parła naprzód w myśl maksymy zawartej w tekście piosenki Jerzego Stuhra i zacytowanej w tytule tego posta. To nie zaskakiwało, przecież wielu ludzi dzięki pieniądzom może realizować swoje pasje, a często tą pasją bywa muzyka. 

Poszedłem do kina z nadzieją, że twórcy filmu ujawnią sekret popularności Florence i odpowiedzą na inne pytania:  dlaczego cała masa ludzi utwierdzała bohaterkę w przekonaniu, że śpiewa poprawnie? Czy robili to wyłącznie dla własnych korzyści?

Reżyser nie odpowiedział. Skupił się raczej na pokazywaniu wielu uroczych min akompaniatora Florence (niezła rola Simona Helberga), a przede wszystkim na prezentacji gwiazdorskiej pary: Meryll Streep grającej tytułową rolę oraz jej filmowego męża, w postać którego wcielił się Hugh Grant. Streep potrafi zagrać wszystko, przy tym nieźle śpiewa, co paradoksalnie mocno utrudniło jej filmowe zadanie, z którego wywiązała się jednak bez zarzutu. Dzielnie walczyła, aby dodać granej przez siebie postaci wiarygodności. Szkoda, że scenarzysta jej tego nie ułatwił.

Podobnie było z Hugh Grantem. Nie poznałem przyczyny rezygnacji bohatera z wielkiej miłości i wyboru życia u boku dziwaczki Florence. Grant na ekranie wybornie przedstawił postać angielskiego gentlemana, który puszczał do wszystkich porozumiewawczo oko i brnął z wdziękiem w kolejne, filmowe przygody.

Uwielbiam Meryll Streep i Hugh Granta, dlatego nie wyszedłem z kina zawiedziony, a po powrocie do domu nie zrobiłem sobie kanapki. Poszedłem spać głodny.

Oficjalny trailer filmu:


Kurzy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz