środa, 13 grudnia 2017

Zapach napalmu o poranku

Świetna Yuriko Kitano w Darkness Izadory Weiss

Jądro Ciemności Josepha Conrada było inspiracją dla Izadory Weiss do przygotowania autorskiego spektaklu baletowego Darkness. Na Scenie Kameralnej Teatru Wielkiego Opery Narodowej próżno byłoby jednak szukać opowieści o handlarzach kością słoniową. Spektakl nie był też kolejnym rachunkiem wystawionym kolonialnej przeszłości Europy, ani dyskursem z Czasem Apokalipsy Francisa Coppoli. Artystka w swoim dziele poruszyła temat przemocy wobec kobiet. To zdaniem Weiss był i jest bardzo duży problem, do którego należy powracać równie często, jak często pojawiają się głosy bagatelizujące go.

fot. Ewa Krasucka
Reżyserka, choreografka i autorka kostiumów podzieliła spektakl na dwie części. Dla pierwszej tłem była muzyka barokowa. Współczesna choreografia Izadory Weiss nawiązywała do klasycznej techniki baletowej, ale unikała jej sztywnych form. To cecha charakterystyczna tańca współczesnego. Żadnych barier. Jedynymi ograniczeniami były wyobraźnia twórców i siły działające na ciała tancerek i tancerzy. W tańcu współczesnym bardzo ważne jest, aby artyści oprócz zaprezentowania wysokiego poziomu technicznego, przekazali widzom emocje oraz pokazali dobry poziom gry aktorskiej. W Darkness udały się obie te rzeczy.

Spektakl był prawdziwym teatrem tańca, który poruszał, a zwłaszcza jego druga część, w której brzmiała muzyka koncertu skrzypcowego Philipa Glassa ilustrująca bardzo współczesną historię Jasmine świetnie zatańczonej i zinterpretowanej przez Yuriko Kitano. Cała trzynastka artystek i artystów z Polskiego Baletu Narodowego zaprezentowała się bardzo dobrze umiejętnie odnajdując się w stylu, który nie był dla nich codziennością. Świetnie wspomagało artystów oświetlenie z wyczuciem zaplanowane przez Pawła Jasińskiego.

Weiss zdołała bardzo czytelnie, wyrażając emocje opowiedzieć tańcem dramatyczne historie kobiet, które po przeciwstawieniu się swoim panom – mężczyznom, ponosiły dramatyczne skutki swojego nieposłuszeństwa. Na scenie kolejny raz okazało się, że jeszcze dużo wody musi upłynąć w Wiśle, zanim mężczyźni przestaną lubić zapach napalmu o poranku.

Zapowiedź spektaklu:


 Kurzy się!

czwartek, 16 listopada 2017

Towarzysz Żeliwniak zszedł na psy

Popis Borysa Szyca w Teatrze Współczesnym

Psie Serce Michała Bułhakowa w adaptacji i reżyserii Macieja Englerta otworzyła etiuda aktorska w wykonaniu Borysa Szyca (Szarik - Szarikow). Gdyby przedstawienie kończyło się bezpośrednio po tym popisie artysty to zapewniam, że i tak warto byłoby przyjść do Teatru Współczesnego!

Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, ale Szyc w jakiś niesamowity sposób przeobraził się na scenie w kundla, a jego wycie, szczekanie, warczenie i merdanie ogonem były przy tym doskonale zrozumiałe dla widzów oraz innych bohaterów sztuki.

fot. Magda Hueckel
Reżyser przeciwstawił Szycowi innego znakomitego artystę - Krzysztofa Wakulińskiego, który brawurowo zagrał  postać Profesora Filipa Filipowicza Preobrażeńskiego. Aktor udźwignął obszerną, wyczerpującą fizycznie rolę i zagrał ją znakomicie, zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia.  Englert wykorzystał potencjał obu aktorów i na kontraście ich scenicznych charakterów oparł komizm tej inscenizacji. Z jednej strony cham, prostak i donosiciel Szarik - Szarikow, ucieleśnienie radzieckiego, nowego człowieka, a z drugiej kulturalny inteligent o nienagannych manierach lecz o bardzo krytycznym spojrzeniu na „dorobek” rewolucji bolszewickiej. Świetnym dopełnieniem gry aktorów Teatru Współczesnego były: oświetlenie wydobywające i podkreślające wymowę poszczególnych scen, a także muzyka skomponowana przez Jerzego Satanowskiego.

Opowiadanie Psie serce (1925) Michała Bułhakowa nie zostało oficjalnie wydane w Rosji przez prawie 60 lat. Cenzurze nie podobały się jawne kpiny autora z kształtowania modelu nowego, radzieckiego człowieka, a już żarty ze Stalina były dyskwalifikujące. Bułhakow nazwał dawcę organów dla psa Szarika Chugunkinem. Chugun to po rosyjsku żeliwo, a więc powstała gra słów Stal – Stalin, Chugun - Chugunkin czyli towarzysz Żeliwniak. Autor przedstawił Chugunkina jako osobnika bardzo niesympatycznego, recydywistę, którego podstawowym zajęciem było picie alkoholu i przygrywanie na bałałajce w knajpach rosyjskiego półświatka. Opowiadanie zaprezentowało również negatywne stanowisko autora wobec eugeniki, która od drugiej połowy dziewiętnastego wieku, aż po lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia miała swoich zwolenników w USA, Rosji i Europie oraz bywała tam nawet stosowana! 

Nadkomplet publiczności obejrzał solidne, mistrzowsko przygotowane, okraszone wieloma znakomitymi scenami przedstawienie teatralne. Dociekliwy widz mógł również dostrzec w sztuce odniesienia do współczesności, ale bez nachalnego adresowania ról. Myślę że spektakl, a zwłaszcza jego drugą część można było bez szkody dla końcowego efektu nieco skrócić, ale sztuka i tak stała się warszawskim hitem teatralnym, a widzowie wychodzą z Teatru Współczesnego bardzo zadowoleni.

Zwiastun spektaklu:


 Kurzy się!

środa, 1 listopada 2017

Kinky Boots

Świetny Krzysztof Szczepaniak w musicalu Kinky Boots w Teatrze Dramatycznym

Warszawa nie ma swojej ulicy Broadway, ani kwartału Off-Broadway, ale gdybyśmy je mieli, to z pewnością musiałyby być usytuowane w okolicach Pałacu Kultury i Nauki. Widzowie odwiedzający Teatr Dramatyczny od pewnego czasu mogą oglądać znakomite przedstawienia muzyczne, a w pobliżu mieści się przecież kilka innych teatrów, w których można usłyszeć piękne melodie.

Na deskach sceny im. Gustawa Holoubka wystawiono musical Kinky Boots przygotowany na podstawie scenariusza Geoffa Deana i Tima Firtha do filmu „Kinky Boots” wytwórni Miramax z librettem Harveya Fiersteina, muzyką i tekstami Cyndi Lauper przetłumaczonymi przez Michała Wojnarowskiego. Spektakl wyreżyserowała Ewelina Pietrowiak.


fot. Krzysztof Bieliński
Tym razem historia opowiedziana na scenie była bajką o zderzeniu marzeń z rzeczywistością, gdzie walczyły ze sobą ambicja, chęć  wzbogacenia się, pragnienie ucieczki z prowincji z jednej strony, a wierność przyjaciołom i przywiązanie do zawodowej, rodzinnej tradycji z drugiej. Na to nałożył się wątek miłosny pary Charlie Price (Mateusz Weber) - Nicola (Kinga Suchan). Zaczęło się spokojnie, melodramatycznie, melodyjnie. Nic nie zapowiadało trzęsienia ziemi, które miało właśnie nastąpić, a była nim : Lola! Lola! Lola!


fot. Krzysztof Bieliński
Drag queen, kolorowy, rajski ptak w wykonaniu niesamowitego w tym spektaklu Krzysztofa Szczepaniaka, który znakomicie śpiewał, świetnie tańczył, a także wiarygodnie wcielił się w obie części swojego bohatera (Lola; Simon) i umiejętnie zróżnicował dwa oblicza tej postaci. Od kilku lat z przyjemnością piszę o coraz lepszych rolach Krzysztofa Szczepaniaka, a przecież sceniczny debiut tego artysty w Mizantropie w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza był bardzo udany. Artysta w Kinky Boots po raz kolejny zgarnął całą pulę, a reżyserka spektaklu Ewelina Pietrowiak trafiła swym wyborem głównej roli w dziesiątkę.

Kinky Boots w swojej wymowie to muzyczna lekcja pokory dla wszystkich, którzy myślą stereotypami. Każdy człowiek jest inny i ma do tego prawo, zdaje się mówić ze sceny Cyndi Lauper. Artystka sugeruje, aby nikogo nie oceniać na podstawie... na przykład butów, o czym przekonali się (czasami nawet boleśnie) bohaterowie sztuki.

Realizacja tego musicalu jest jeszcze godna uwagi z jednego powodu: bardzo dobrej muzyki granej na żywo. Perfekcyjna gra orkiestry sprawiła, że część widzów siedzących w dalszych rzędach na parterze nie zorientowała się, że w orkiestronie gra kilkunastu znakomitych muzyków, a melodie nie były odtwarzane z nośnika danych!


Ciekawy wywiad z Eweliną Pietrowiak.

Kurzy się!

czwartek, 19 października 2017

Pieczątki pod specjalnym nadzorem

Biurokracja w służbie miłości na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie

Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Oscarowe Pociągi pod specjalnym nadzorem z 1966 roku w reżyserii Jiříego Menzla ze znakomitą kreacją Václava Neckářa przez pół wieku kształtowały wyobrażenia czytelników i widzów o bohaterach opowiadania napisanego przez Bohumila Hrabala i będącego kanwą filmu. Tadeusz Słobodzianek wziął pod uwagę to artystyczne obciążenie i aby zmierzyć się z prozą Hrabala w nowej, teatralnej wersji sięgnął po posiłki u źródeł, a więc za naszą południową granicą. Dyrektor Teatru Dramatycznego powierzył reżyserię sztuki Jakubowi Krofcie, który pracuje w Teatrze Drak w Hradec Kralove, a adaptację Januszowi Andermanowi, prozaikowi ale też i tłumaczowi literatury czeskiej. Anderman wypracował dobrą podstawę do realizacji spektaklu, a Krofta nasycił go czeską, niepowtarzalną aurą, która jest esencją prozy Hrabala i zawsze wabi publiczność.

Spektakl miał znakomitą oprawę plastyczną, gdzie światła (Damian Pawella), scenografia i kostiumy (Aneta Suskiewicz) oraz projekcje wideo (Jakub Lech) we wspaniały, teatralny sposób oddały rzeczywistość stacji w Kostomlatach. Muzyka napisana i zagrana na żywo przez duet SzaZa (Paweł Szamburski, Patryk Zakrocki) doskonale podkreśliła nastrój poszczególnych scen, a także zgrabnie spełniła rolę ilustracyjną.

Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Widzowie z przyjemnością oglądali grających na Scenie na Woli, dobrze dysponowanych artystów Teatru Dramatycznego. Otar Saralidze (Milosz Pipka) w głównej roli nie uległ pokusie naśladowania filmowej kreacji Neckářa i zaprezentował się świeżo i oryginalnie. Dzielnie sekundowały mu towarzyszki i towarzysze z kolejarskiej obsady stacji. Widzom najbardziej spodobała się scena opieczętowania Telegrafistki Świętej (Martyna Kowalik) przez Dyżurnego ruchu Całuska (Robert Majewski). Z kolei Małgorzata Niemirska jako Żona Zawiadowcy wzruszyła publiczność śpiewając piękną, sentymentalną piosenkę, a Agata Góral (Masza) przy każdym pojawieniu się na scenie emitowała potężną, wręcz kosmiczną porcję energii. Osobnym zjawiskiem była gra Agaty Wątróbskiej (Wiktoria Freie), która wypracowała sposób na dowcipną prezentację niepełnosprawności swojej bohaterki. Twórcy dopracowali najdrobniejsze szczegóły przedstawienia, dokładnie widać było, że realizacja została drobiazgowo przygotowana i przemyślana.

Nic dodać, nic ująć, wszystkie artystyczne pieczątki pozostały pod specjalnym nadzorem.

Kurzy się!

środa, 4 października 2017

Mefisto - postscriptum Klątwy

Agnieszka Błońska stawia trudne pytania w Teatrze Powszechnym

Sztuka rozpoczęła się gorącą, modlitewną prośbą o opiekę Boga i świętych nad artystami Teatru Powszechnego. Wszak Mefisto to upadły anioł, a twórcy z tego Teatru wielokrotnie pchali swoje palce między parafialne drzwi. W tym przypadku zdali się jednak tylko nieposłusznie mówić: - My też mamy prawo zwracać się do Boga!

fot. Magda Hueckel
Przedstawienie miało dobre tempo, a widzowie z całą pewnością się nie nudzili. Niektóre sceny pozostaną w pamięci publiczności z uwagi na ich świetne, a czasami wręcz brawurowe wykonanie. Mam na myśli: „flagową” piosenkę Forever Young zespołu Alphaville zaśpiewaną przez szybującą wysoko nad widzami Karolinę Adamczyk, komiczne monologi Klary Bielawki (nie mogę do tej pory zrozumieć, w jaki sposób artystka uniknęła rozbicia głowy podczas zmagania się z trudnymi pytaniami) oraz piłkarski występ Oskara Stoczyńskiego.

Mefisto wyreżyserowany przez Agnieszkę Błońską w Teatrze Powszechnym w Warszawie to spektakl, który powstał jako wypadkowa wielu inspiracji. Po pierwsze sztuka nawiązała do książki Klausa Manna o tym samym tytule napisanej w 1936 roku, po drugie do słynnej, jej filmowej adaptacji Istvána Szabó z niezapomnianą rolą Klausa Marii Brandauera, a po trzecie do teatralnej inscenizacji przygotowanej w 1983 roku właśnie w Teatrze Powszechnym.

fot. Magda Hueckel
W Mefiście artyści dyskutowali o granicach kompromisu, o tym gdzie zaczyna się konformizm, a gdzie wzgarda i poczucie własnej wyższości w stosunku do ludzi mających inne poglądy. W spektaklu zadano wiele pytań i pokazano przeciwstawne postawy. Cytowano fragmenty narodowo-katolickich ulotek i Deklarację Ideową ONR, a także urywki publicznych wypowiedzi kilku uczestników debaty ,,Teatr polski – tradycja i przyszłość”, która odbyła się w Pałacu Prezydenckim. Postaci na scenie zaprezentowały pełen wachlarz postaw: od bicia w dzwon oporu i wznoszenia okrzyków: autorytaryzm, faszyzm!, do uspokajającego - Bez paniki. Zachowajmy trzeźwy umysł… - Höfgena (udana rola Arkadiusza Brykalskiego).

Mieszanka cytatów, wspominków i komentarzy za każdym razem prowadziła reżyserkę oraz aktorów do współczesności. Mefisto prędzej czy później lądował na warszawskiej Pradze, a wspólnym mianownikiem dla rozmowy o postawach artystów stawała się głośna inscenizacja Klątwy Wyspiańskiego wyreżyserowana niedawno na tej samej scenie przez Olivera Frljića. Artyści tłumaczyli  i wspominali swój udział w Klątwie, która spotkała się z krytyką i oskarżeniami ze strony obozu władzy, hierarchów kościelnych i środowisk katolickich, a nawet wywołała bezpośrednie ataki narodowców na teatr.

Mefisto Agnieszki Błońskiej stał się artystycznym postscriptum Klątwy.

Czy takie zakotwiczenie dyskusji wystarczyło, aby stworzyć w pełni autonomiczny oraz interesujący utwór? Dla wielu widzów odpowiedź na to pytanie była trudna, a ich opinie pozostały zróżnicowane. Dla mnie niezaprzeczalną wartością tego spektaklu było to, że ze sceny jednak padło wiele trudnych pytań. Oby zawsze było to możliwe.

Kurzy się!


niedziela, 20 sierpnia 2017

Warsaw Gallery Weekend

Zapowiada się gorący, wrześniowy weekend!


Lato kończy się, a kulturalna Warszawa nabiera tempa. Wielkimi krokami zbliża się nowy sezon artystyczny! Zachęcam do pracy z kalendarzem, gdyż będzie w czym wybierać. Dzisiaj chciałbym zapowiedzieć Warsaw Gallery Weekend, który odbędzie się w dniach 22-24 września 2017 r.

WGW to coroczny festiwal sztuki współczesnej organizowany przez prywatne galerie. Kilkadziesiąt wystaw i bogaty program towarzyszący pokażą to, co najciekawsze i aktualne na warszawskiej scenie artystycznej. W tegorocznej edycji WGW weźmie udział aż 26 galerii: Arton, Asymetria, BWA Warszawa, Biuro Wystaw, Czułość, Dawid Radziszewski, Fundacja Archeologia Fotografii, Fundacja Galerii Foksal, Instytut Fotografii Fort, Kasia Michalski Gallery, Le Guern, Leto, Lokal_30, M², Monopol, Piktogram, Pola Magnetyczne, Profile, Propaganda, Raster, Rodriguez Gallery, Stereo, Stroboskop, Galeria Szydłowski, Wizytująca Galeria i Galeria Wschód. Szczegóły programowe wkrótce. Wstęp na wszystkie wystawy i spotkania będzie bezpłatny. 


Ten film pozwoli Ci zorientować się, jak ciekawie było w zeszłym roku!


Kurzy się!

czwartek, 1 czerwca 2017

Jezioro reaktywacja

Sławne 32 fouettes znakomitej Mai Kageyamy ozdobą wieczoru. Jezioro Łabędzie w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie

Nie ma słynniejszego baletu klasycznego od Jeziora Łabędziego z muzyką Piotra Czajkowskiego. Balet w choreografii Lwa Iwanowa i Mariusa Petipy jest symbolem klasycznej sztuki. Jezioro Łabędzie jest wystawiane na największych scenach świata, muzykę Czajkowskiego cytuje się w filmach, choćby w serii o Harrym Potterze, a czasami nawet żartuje się z klasycznej choreografii tworząc parodie baletu (genialna w wykonaniu Les Ballets du Trockadero). Jezioro zostało już dawno zawłaszczone przez pop kulturę, tak jak stało się to z wieloma innymi arcydziełami sztuki klasycznej.

Zmierzenie się z takim symbolem nie jest łatwe. Balet wymaga od całego zespołu i solistów bardzo wysokiego poziomu artystycznego. Chodzi o dziesiątki trudnych ról, wiele scen zbiorowych, których efekt gwarantowany jest tylko w przypadku perfekcyjnego wykonania. Wystawienie Jeziora Łabędziego bez zaprezentowania wysokiego poziomu artystycznego może narazić teatr baletowy nawet na drwiny! Widzowie podświadomie porównują wykonanie z obrazami perfekcyjnych, rosyjskich realizacji, które obecnie łatwo można obejrzeć w Internecie. 

Dyrektor Polskiego Baletu Narodowego i jednocześnie główny choreograf spektaklu Krzysztof Pastor czekał kilka lat na możliwość wystawienia tego dzieła. Nie śpieszył się. Artysta wiedział, że zespół Polskiego Baletu Narodowego musi dojrzeć do tej realizacji. Pastor zdecydował się na całkowitą zmianę libretta, które napisał Paweł Chynowski. Akcję przeniesiono z brzegów zaczarowanego jeziora do carskich rezydencji w czasach Aleksandra III Romanowa. Twórcy wykorzystali autentyczną historię romansu jego syna, młodego carewicza z Polką, Matyldą Krzesińską. Ta zmiana umożliwiła „unowocześnienie” konstrukcji dramaturgicznej dzieła oraz przygotowanie nowej choreografii. Z czarodziejskiej opowieści balet przerodził się w opowieść o miłości, wierności, dylematach władzy i męskiej przyjaźni. Dodano dynamiczne sceny zbiorowe z udziałem oficerów i żołnierzy tańczących podczas manewrów wojskowych. Towarzysze broni popisywali się i rywalizowali, ale potrafili także czule partnerować sobie, kiedy emocje i uczucia stawały się trudne do opanowania. 

fot. Ewa Krasucka
Cały zespół baletowy zaprezentował się z jak najlepszej strony. Mnie szczególnie przypadły do gustu taniec i gra aktorska Patryka Walczaka (Huzar Wołkow). Artysta zadbał o subtelne wykończenia każdego, nawet najdrobniejszego ruchu i zademonstrował piękne, wysokie skoki. Z kolei Mai Kageyama (Matylda Krzesińska, Odylia) przedstawiła nienaganną technikę, która pozwoliła jej brawurowo wykonać sławne 32 fouettes, które na długo zostaną widzom w pamięci. Drobniutka tancerka kręciła się na scenie z prędkością dziecięcego bączka.

Koniecznie należy poświęcić uwagę także wspaniałej scenografii i kostiumom zaprojektowanym przez mediolańską projektantkę Luisę Spinatelli. Artystka wykorzystała ogromne możliwości i talent rzemieślników z pracowni krawieckiej i malarni Teatru Wielkiego. Obrazy namalowane na tiulu przedstawiały pałace, ogrody, fontanny i rośliny, które tworzyły poetyckie, wspaniałe tło dla baletu.

Krzysztofowi Pastorowi udała się swoista reaktywacja Jeziora Łabędziego. Nowe sekwencje posługiwały się językiem baletu klasycznego i zostały świetnie połączone z najsłynniejszymi partiami choreografii Lwa Iwanowa i Mariusa Petipy. Pomysł Pastora sprawdził się. Balet był jednolity stylistycznie, a „stare” sceny idealnie ilustrowały nową historię! Artysta tchnął w ten spektakl nowe życie, ale zrobił to z poszanowaniem tradycji, umiarem i artystycznym smakiem.

Króciutki film poświęcony pracy nad scenografią i kostiumami do baletu:


Kurzy się!

czwartek, 25 maja 2017

To idzie młodość

Zwycięzcy Jarocina 2016 nie zwalniają tempa!

Zespół Strażacy wygrał przegląd Jarocin - Antyfest Antyradia 2016. Z grona prawie pięciuset zespołów, które wystartowały w kilkustopniowych eliminacjach w całym kraju, do finału zakwalifikowało się osiem formacji. W wyniku ostatecznej rozgrywki przeprowadzonej podczas Jarocin Festiwal 2016 Strażacy pokonali pozostałych finalistów. W nagrodę zespół wystąpił dla wielotysięcznej publiczności bezpośrednio przed legendarną, amerykańską grupą Slayer.

Muzykę zespołu trudno zaszufladkować. To mieszanka dynamicznego pulsu sekcji rytmicznej, psychodelicznego brzmienia gitary oraz rapowanych, interesujących tekstów śpiewanych po polsku. W efekcie powstają niezwykle oryginalne utwory, których społeczne zaangażowanie nawiązuje do najlepszej tradycji protest songów wykonywanych w Jarocinie w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych XX w.

Zespół tworzą: Tomek Bugaj (wokal, scratch, sampling), Olek Kwapień (gitara prowadząca), Krzysztof Klejnowski (gitara basowa) i Marcin „Perek” Chrzan (perkusja). Muzyki Strażaków można na razie posłuchać w Internecie, artyści na swoim fanpage’u udostępnili łącze do kilku utworów zapisanych w niezłej jakości jako wersje demo.

Coraz liczniejsza grupa fanów młodego zespołu z niecierpliwością czeka na pierwszą płytę i kolejne koncerty, a najbliższy już niebawem, 20 czerwca 2017 na warszawskim Torwarze przed Evanescence.


 Kurzy się!

wtorek, 9 maja 2017

Hipnotyczny dryf po starej Europie

Znakomite kreacje Agaty Buzek we Francuzach Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie

Współczesna, prawdziwa sztuka bywa często wymagająca w odbiorze. Przyswojenie kolejnych poziomów interpretacyjnych dzieła wymaga od widzów już nie tylko znajomości literatury będącej tworzywem spektaklu, ale również szczegółów biografii autora, jego poglądów, a także kontekstu historycznego utworu. Ta recepta sprawdziła się także w przypadku sztuki Francuzi Krzysztofa Warlikowskiego, którą autor oparł o powieść W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta.

fot. Tal Bitton
Z pewnością nie mógłbym powiedzieć po obejrzeniu przedstawienia, że reżyser opowiedział we Francuzach jakąś konkretną historię. Spektakl był ciągiem zdarzeń, scen, obserwacji, wyobrażeń i skojarzeń artysty opartych o lekturę Prousta. To był hipnotyczny, surrealistyczny dryf po czasach starej Europy. Europy kuszącej swoją chlubną przeszłością, słuchającej operowego śpiewu, wciąż jeszcze pachnącej przyprawami przywiezionymi z kolonii, tytoniem i egzotycznym drewnem, ale jednocześnie coraz bardziej niesprawiedliwej oraz pełnej uprzedzeń.

Reżyser nie dokonał scenicznej analizy przyczyn kryzysu naszego kontynentu. Nie ferował wyroków. Brak zadeklarowanych poglądów i kierunku nadanego spektaklowi nie powodowały jednak, że widzowie czuli się zagubieni, może jedynie z wyjątkiem kilku fragmentów drugiej części. Francuzom należało się poddać i chłonąć kolejno odsłaniane obrazy. Widzowie otoczeni atmosferą wyrafinowanej sztuki odczuwali wtedy po prostu przyjemność.

fot. Tal Bitton
Specjalne wyróżnienie za cztery świetne role (Maria de Guermantes, Rachela, Gilberta Swann, Fedra) powinna otrzymać wspaniała Agata Buzek. Aktorka przykuwała uwagę bez względu na to, co akurat robiła na scenie: świetnie tańczyła, śpiewała i w zróżnicowany, interesujący oraz wiarygodny sposób przedstawiła wszystkie swoje postacie. Agata Buzek to obecnie jedna z najlepszych europejskich aktorek.

Francuzów Warlikowskiego należy przetrawić. Obrazy z tego przedstawienie zostają w głowach rodząc różnorodne pytania. Czy europejska kultura zostanie zasypana miałkim popiołem, tak jak kiedyś Pompeje? Europa kolejny raz przeżywa swój zmierzch. Ileż to już razy widzieli to Francuzi?

Zwiastun spektaklu:


Kurzy się!

poniedziałek, 8 maja 2017

Lassie, nie wracaj!

Głośna Klątwa wg Wyspiańskiego w reżyserii Oliviera Frljića w Teatrze Powszechnym w Warszawie

Przyznam od razu, że od Klątwy wg Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Oliviera Frljića przygotowanej na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie nie oczekiwałem zbyt wiele. Często i w wielu miejscach już bywało, że rozmowa o gorących, współczesnych problemach, a taką zapowiadano w wypadku Klątwy, przeistaczała się na scenie w propagandę, a sam spektakl w produkcyjniaka o określonym odcieniu politycznym.

Tym razem tak się jednak nie stało.

fot. Magda Hueckel
Sztuka rozpoczęła się świetnym obrazem rozmowy telefonicznej artystów Powszechnego z Bertoldem Brechtem. Scena została brawurowo poprowadzona przez Barbarę Wysocką przy udziale wszystkich aktorek i aktorów grających w spektaklu. Artyści poszukiwali w tej odsłonie recepty na stworzeniu teatru buntowniczego, rewolucyjnego i w pełni zaangażowanego. Sceniczny Brecht marudził jednak i kwestionował zalety dramatu Wyspiańskiego. Oliver Frljić w związku z tym odłożył na bok większość wątków historii sprzed prawie 120 lat, a zarekomendował przeprowadzenie powtórnej, współczesnej analizy problemów poruszonych przez Wyspiańskiego.

Potem napięcie już tylko rosło.

fot. Magda Hueckel
Artyści na scenie doświadczali prawdziwych emocji. Dawno nie czułem w teatrze aż tak naelektryzowanego powietrza. Frljić nie żałował prochu i mocno strzelał: zamiatana pod dywan pedofilia, przedmiotowe traktowanie i hipokryzja w stosunku do kobiet, dogmatyczny zakaz aborcji, sprzyjanie ksenofobii, korumpowanie polityków, wpływanie organów kościelnych na funkcjonowanie świeckich instytucji państwa. To tylko niektóre z zarzutów, jakie reżyser postawił klerowi Kościoła katolickiego w Polsce. Wszystko to pokazywano widzom w mocnych, niekiedy prowokacyjnych obyczajowo scenach. Nie oszczędzono nawet polskiej świętości, autorytetu Jana Pawła II, któremu wypomniano przemilczanie wstydliwych dla Kościoła problemów.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak prawem artystów jest kontestować władzę i dogmaty, a prawem widzów zastanawiać się nad przekazanymi treściami. Normalnie skończyłbym ten tekst gładkimi zdaniami typu: Olivier Frljić reżyserując Klątwę wg Stanisława Wyspiańskiego kolejny raz wsadził kij w nasze, polskie mrowisko i sprawił, że posypały się zarzuty o „obrazę uczuć religijnych”, co dodało sztuce rozgłosu i przyczyniło się do wzrostu popytu na bilety. Spektakl będzie grany przy kompletach jeszcze przez długie miesiące.

Niestety metafora życia jaką jest teatr wypełniła się teraz bezwzględną dosłownością. Realizacja wywołała oprócz jak to zwykle bywa wyrazów aprobaty badź krytyki, również falę realnie brzmiących pogróżek skierowanych do aktorów oraz innych twórców spektaklu.  Na sali i przed teatrem pojawili się ochroniarze i policjanci. Klątwa w ten sposób paradoksalnie stała się sztuką o rzeczywistym, a nie teatralnie pokazanym strachu, o ludzkich obawach, o ograniczeniach wywołanych cenzurą i autocenzurą, a także o artystach, którzy mogą zostać rozjechani przez polityczny walec. Trudno było w takiej sytuacji zachować spokój. 

Najbardziej wyciszonym i sennym stworzeniem w teatrze był przyprowadzony na scenę pies. Dlaczego niepokoję się tym jeszcze bardziej?


Kurzy się!

sobota, 8 kwietnia 2017

Iwona z Moskwy

Ta premiera wywołała skandal! Grzegorz Jarzyna wyreżyserował w Moskwie Iwonę, księżniczkę Burgunda.

Widzowie 37 Warszawskich Spotkań Teatralnych obejrzeli Iwonę, księżniczkę Burgunda Witolda Gombrowicza zaprezentowaną przez rosyjskich artystów z moskiewskiego Teatru Narodów. Sztukę wyreżyserował Grzegorz Jarzyna. Spektakl powstał w koprodukcji Theatre of Nations (Moscow), TR Warszawa we współpracy z Instytutami Adama Mickiewicza z Warszawy i Polskim w Moskwie. 

fot. Teatr Narodów
Moskiewski teatr jest sceną impresaryjną, której zadaniami są: prezentowanie kultury narodów byłego Związku Radzieckiego, pokazywanie eksperymentów teatralnych oraz zapraszanie interesujących, zagranicznych reżyserów. Za bilety w Teatrze Narodów trzeba słono zapłacić, gdyż ceny rozpoczynają się od około 250 złotych, ale scena ma powodzenie i artyści grają przy kompletach na widowni. Premiera Iwony w reżyserii Jarzyny odbyła się jesienią ubiegłego roku, a spektakl jest regularnie grywany, co świadczy o jego powodzeniu. Realizacja wywołała w Moskwie protesty obyczajowe z uwagi na scenę pocałunku homoseksualnego oraz nagość Iwony w finale drugiego aktu. Teatr rosyjski nie prezentuje na co dzień takich treści, tym bardziej należy podkreślić zaufanie, jakim artyści obdarzyli Jarzynę. Zaprezentowanie takiej otwartości w Moskwie wymagało od nich sporej odwagi.

Sztuka Gombrowicza nie stała się w interpretacji Jarzyny bieżącą wypowiedzią polityczną. Na szczęście! Rosja jest krajem o innej perspektywie, o czym często zapomina się w Polsce. Na zachód od tego państwa są Niemcy, Francja i Anglia, a w imperialnym od pokoleń myśleniu nie ma wiele miejsca na peryferyjną Polskę. Polityczne pouczanie Rosjan nie byłoby zrozumiane, ani mile widziane. Zaakcentowanie uniwersalnego wymiaru Iwony dawało większą szansę na wywołanie zainteresowania twórczością mało znanego w Rosji Gombrowicza i refleksji u widzów. Na taki zabieg zdecydował się Jarzyna. Reżyser skupił się na zademonstrowaniu potężnej machiny władzy. Pokazał ludzi, którzy ani na moment nie ściągali ze swych twarzy masek. Iwona nie potrafiła się w taki sposób porozumiewać, pozostała sobą. To zaciekawiało i dodawało tajemnicy. Księżniczka stała się na pewien czas egzotyczną atrakcją dla księcia, pary królewskiej (znakomity król w wykonaniu Aleksandra Feklistova) i dworu. Po pewnym czasie jej inność zaczęła jednak drażnić, tym bardziej że bohaterka nie chciała lub nie umiała dopasować się do życia pełnego konwenansów i obłudy. 

Przedstawienie nasycono bardzo spektakularnymi efektami plastycznymi, dźwiękowymi oraz interesującą muzyką Jacka Grudnia, który zaprezentował elektroniczne brzmienia przypominające syntezatory Mooga z lat sześćdziesiątych. Dźwięki, muzyka i obraz sprzęgały się ze sobą wprowadzając widzów w cybernetyczno - kosmiczny świat, a prezentacje wideo przygotowane przez Martę Nawrot wspaniale „reagowały” na zmiany rytmu spektaklu. Kosmiczna oprawa sztuki nie pozwoliła widzom Iwony na proste, polityczne skojarzenia z codzienną, rosyjską rzeczywistością.

Iwona została zgładzona, ale czy jej ofiara poszła na marne? Czy dała nadzieję mieszkańcom Moskwy? To wątpliwe, chociaż reżyser skrzesał iskierkę nadziei. Książę w końcowej scenie rozebrał się i upodabniając się w ten sposób do Iwony, symbolicznie ją zaakceptował. Być może w przyszłości jakiś nowy Lenin kierujący kolejną, rosyjską rewolucją będzie w stanie także zaakceptować ludzką oryginalność i odmienność? 

Rosyjska zapowiedź spektaklu:


Kurzy się!

środa, 22 marca 2017

Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam

Jedna wiadomość, która zmieniła życie człowieka. Historia Jakuba w Teatrze Dramatycznym w Warszawie 

Tadeusz Słobodzianek napisał Historię Jakuba opierając ją na prawdziwych wydarzeniach z życia filozofa i katolickiego księdza Romualda Jakuba Wekslera - Waszkinela, który upublicznił  swoje losy m.in. w wywiadzie opublikowanym w czasopiśmie "Znak. Miesięcznik" w 1995 roku. W sztuce zmieniono imiona bohatera i członków jego rodziny, co pozwoliło uwolnić scenariusz dramatu od reportażowej wierności i umożliwiło dodanie mu waloru uniwersalności. Historia pierwszych chwil życia tytułowego bohatera sztuki była dramatyczna. Żydowscy rodzice chłopca zostali zamordowani przez Niemców podczas II wojny światowej, a niemowlę cudem ocalało dzięki bohaterstwu polskiej rodziny. Przybrana matka pokierowała później chłopcem w taki sposób, aby został katolickim księdzem. Jakub był już grubo po trzydziestce, kiedy dowiedział się, że był synem żydowskiego krawca z małej miejscowości koło Wilna. Ta wiadomość odmieniła jego życie.

Reżyser Ondrej Spišák zdecydował się wyodrębnić w sztuce kilkanaście odsłon, które przedstawiały chronologicznie losy głównego bohatera, od dzieciństwa, aż po jego emeryturę. Z przyjemnością patrzyłem na kolejne sceny, ponieważ urzekł mnie styl opowiadania tej historii, zwłaszcza w pierwszym akcie. To była specjalna kronika, która pokazywała na przemian wydarzenia dramatyczne i śmieszne, które przeplatając się ze sobą tworzyły niesamowitą historię, która zmuszała do przemyślenia wielu spraw. Od małych, całkiem potocznie domowych, do poważniejszych związanych z moralnością i ludzkim sumieniem, aż po sprawy duże, kalibru narodowego.

Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Nie poczułem w tym przedstawieniu ciężaru Holocaustu, który mógł przygnieść tę sztukę, a wprost przeciwnie, raczej odniosłem wrażenie, że oglądam ciepłą przypowieść według Hanocha Levina lub nawet fragmentami przygody dobrego wojaka Szwejka, w których pełno było charakterystycznych postaci à la feldkurat Otto Katz. Tę przyjemność widzowie zawdzięczali udanym kreacjom wielu artystów, między innymi Zbigniewa Dziducha jako grzesznego, pełnego słabości Proboszcza oraz Otara Saralidze w roli przystojnego Wikarego owładniętego rządzą „oglądania” telewizji. Bardzo podobała mi się także Magdalena Smalara w roli mrukliwej siostry Jakuba, Stefy. Druga część spektaklu nie była już tak udana, ale pokazanie wszystkich, zaplanowanych scen miało głęboki sens dlatego, że sztuka w jakimś sensie doprowadzała historię Jakuba tylko do pewnego momentu. O symbolicznej otwartości dramatu świadczył też fakt, że artyści nie pojawili się na scenie do ukłonów, a główny bohater wyszedł z sali zamykając  za sobą drzwi i obiecując powrót. Widzowie zrozumieli, że historia Jakuba będzie pisana dalej.

Bohater sztuki w poszukiwaniu własnej tożsamości poddawał się swojemu losowi i podróżował odbijając się od kolejnych wydarzeń jak kula od grzybków i tarcz w starożytnym flipperze. Jego postawa także była zmienna:  raz pryncypialna, a raz tchórzliwa. Jakub często cofał się, chociaż jego sumienie podpowiadało mu, że powinien atakować i reagować. Doskonale ilustrowały to sceny z udziałem świetnego Marcina Sztabińskiego w roli Prorektora.  

Tytułową rolę zagrał Łukasz Lewandowski. To wybitny aktor, który potrafi z pozornie drugoplanowych ról stworzyć kreacje, które pozostają na długo w pamięci! Mam tu na myśli jego wspaniałą rolę wynalazcy i wizjonera Nikoli Tesli w adaptacji epopei Jacka Dukaja „Lód” w reżyserii Janusza Opryńskiego oraz melancholijną kreację urzędnika Zjemlaniki w Rewizorze Nikołaja Gogola w reżyserii Nikołaja Kolady.

W Historii Jakuba było jednak inaczej. Lewandowski zagrał główną rolę wyraźnie dystansując się od postaci tytułowego bohatera. Widzowie patrząc na artystę mogli odnieść wrażenie, że aktor tylko przyglądał się tej postaci i szukał klucza do jej zrozumienia. Lewandowski nie stał się Jakubem, ale pozostał człowiekiem prowadzącym dyskurs ze swoim scenicznym wizerunkiem. To było zaskakujące.

Kilka dni po premierze życie dopisało dalszy ciąg, potwierdzając tym samym, że ta sztuka musi rzeczywiście poczekać na zakończenie. W jednej z audycji radiowych wysłuchałem rozmowy na temat realizacji Historii Jakuba w Teatrze Dramatycznym, w której Łukasz Lewandowski niespodziewanie ujawnił, że tak jak jego bohater, poznał swojego prawdziwego ojca już jako osoba dorosła. To wyznanie sprawiło, że teraz mogę tylko w zamyśleniu powtórzyć za Stachurą: życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam…


Kurzy się!

niedziela, 12 lutego 2017

Deser Pavlovej

Don Kichot – klasyczny balet, efektownie zatańczony przez artystów Polskiego Baletu Narodowego 

fot. Ewa Krasucka
Kilka dni temu widzowie Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie mieli okazję obejrzeć wznowienie klasycznego baletu Don Kichot z muzyką Ludwiga Minkusa i choreografią Aleksieja Fadejczewa na podstawie układu Mariusa Petipy i Aleksandra Gorskiego. Ten przepiękny balet przygotowano w koprodukcji z Królewskim Baletem Flandryjskim w Antwerpii, a jego warszawska premiera miała miejsce 29 maja 2014 roku. Don Kichot należy do najchętniej pokazywanych, klasycznych baletów. Przyczyn jest kilka, a do najważniejszych należą: wspaniała, rytmiczna, z hiszpańskimi akcentami muzyka napisana przez mistrza Minkusa oraz znakomita choreografia, która udoskonalana przez kolejne pokolenia artystów daje współcześnie możliwość popisywania się na scenie techniką i temperamentem tylko najlepszym solistkom i solistom. Jeśli doda się do tego mnogość fascynujących postaci, takich jak Kitri, Basylio, Don Kichot i Sancho Panza oraz dziesiątki tańczących torreadorów, seniorit, cyganek, nimf oraz driad, to nic dziwnego, że publiczność szczelnie wypełnia widownie sal, a cukiernicy komponują na cześć tańczących artystek desery. 

fot. Ewa Krasucka
Tegoroczne wykonanie Don Kichota stało się dla kilku solistów z Polskiego Baletu Narodowego debiutem, dlatego że wystąpili po raz pierwszy w nowych rolach: Mai Kageyama w roli Kitri-Dulcynei, Dawid Trzensimiech jako Basilio oraz Yuka Ebihara w roli Królowej Driad. Cała trójka wypadła bardzo dobrze. Największe wrażenie podczas spektaklu wywarły na mnie kreacje taneczne Dawida Trzensimiecha, Yuki Ebihary oraz Kristófa Szabó w roli Espady. Szczególne słowa uznania kieruję w stronę znakomitego dyrygenta świetnej tego wieczoru (jak zwykle) Orkiestry Teatru Narodowego - Opery Narodowej, Aleksieja Baklana. Za pulpitem było widać kipiącego energią artystę, o którym można było powiedzieć, że tańczył razem z baletem(!). Nic dziwnego, rodzice maestro byli tancerzami baletowymi, a primabaleriną jest także jego żona. Artysta czuł się w Teatrze Wielkim jak w domu i tym łatwiej zrozumieć, że w jego przypadku świadomość specyfiki muzyki baletowej była intuicyjna i pełna. Baklan czujnie patrzył na tancerzy po to, aby idealnie dopasować rozkład muzycznych akcentów do zmiennej sytuacji na scenie. To było szczególnie ważne i korzystne dla solistów - debiutantów.

fot. Ewa Krasucka
Nie byłoby tak udanego spektaklu bez znakomitej reżyserii świateł Steena Bjarke oraz fantastycznych, olśniewających kostiumów Thomasa Miki.  A propos kolorów strojów i dekoracji - mam na ten temat pewną kulinarną teorię. Jestem niemal pewny, że w słynnym deserze Pavlovej widać inspirację Don Kichotem. W 1924 roku zespół Pavlovej wywiózł Don Kichota z Rosji i pokazał go światu. Sławny torcik bezowy powstał zaledwie kilka lat później, podczas tournee artystki po antypodach. Szefa kuchni z hotelu w Wellington z pewnością zainspirowały kolory spektaklu, które odwzorował w różnorodności barw deseru. Tak więc beżowa beza to był kolor skórzanego siodła Rosynanta, kaftana Sancho Panzy oraz spłowiałych na słońcu ścian hiszpańskich tawern, bita śmietana była barwą lekkich tutu nimf i driad w scenie snu Don Kichota, a zieleń kiwi przypominała kolor lasu i obozu cygańskiego. Czerwień granatu i truskawek odwoływała się wspaniałe do sukien seniorit i zabarwienia jaskrawych mulet używanych podczas korridy. Pełna paleta kolorów i świetny smak. Kwintesencja przyjemności. Właśnie, w tym tkwi sekret. Dlaczego ludzie przychodzą do teatrów baletowych na Don Kichota? Obejrzenie tego spektaklu jest jak zjedzenie deseru Pavlovej. Sprawia przyjemność. I taki jest również warszawski Don Kichot.

Kliknij - ten tekst ma wersję audio

Zespół Polskiego Baletu Narodowego wzbogaca się o nowych artystów:


Kurzy się!

czwartek, 2 lutego 2017

Oddech szczura

Artur Pałyga przepowiada wojnę! Mocny spektakl w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie.

Małgorzata Bogajewska reżyserowała już dramaty napisane przez Artura Pałygę. Artyści niedawno odnieśli spektakularny sukces wystawieniem sztuki „Tato” przygotowanej w Teatrze Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego w Krakowie. Pałyga napisał teraz tekst „Rewizor. Będzie wojna!” na zamówienie Teatru Ludowego w Nowej Hucie, którego dyrekcję sprawuje Małgorzata Bogajewska. Twórcy tego spektaklu pracowali w komfortowych warunkach z uwagi na to, że autor sztuki odwiedzał ich na próbach i na bieżąco korygował tekst biorąc pod uwagę oczekiwania i wymagania aktorów. Taka praktyka zawsze była bardzo cenna dla każdego dramaturga, ale i znakomita dla jakości tekstu, sam mistrz Fredro pracował w podobny sposób.

fot. Teatr Ludowy
Mikołaj Gogol w bezbłędnie napisanym „Rewizorze” pokazał w bezlitosnym, satyrycznym lustrze ludzką chciwość, głupotę i wszechogarniającą Rosję korupcję. Za to dostało mu się od ówczesnych znawców i mecenasów teatru. Rzeczywiście, Gogol w utworze nie opisał żadnej pozytywnej postaci, ani też nawet nie naszkicował odrobiny wątku miłosnego. Mistrz tłumaczył, że odebrano jego sztukę w nieprawidłowy sposób, ale było to wołanie na puszczy.

Pałyga oparł się na konstrukcji rosyjskiego dramaturga, ale potraktował „Rewizora” jedynie jako wehikuł, który przeniósł go do innej historii. W sztuce Pałygi oryginalne postaci komedii Gogola zostały zdeformowane, a także pojawiły się nowe, na przykład Szczury(!). Tytułowy bohater nie stał się ofiarą komedii omyłek. Chlestakow Pałygi nie przyjechał przypadkiem do zapyziałego miasta w powiecie leżącym gdzieś w guberni na końcu świata. Rewizor - Chlestakow (udany debiut Krystiana Pesty) okazał się młodym, ale cynicznym i wyrachowanym człowiekiem, który szybko wykorzystał sytuację i zaczął rządzić w miasteczku. Bohater Pesty zręcznie posługiwał się manipulacją, propagował populistyczne, a wręcz faszystowskie hasła i faszerował mieszkańców miasteczka nienawiścią, co wkrótce ich skłóciło. W jednej ze znaczących scen, która pokazała zajadłość konfliktu doskonale zaprezentowali się: Kajetan Wolniewicz jako dobrotliwy Dzielnicowy oraz Barbara Szałapak (Dobczyńska) i Paweł Kumięga (Bobczyński), którzy umiejętnie stopniowali napięcie w narastającej kłótni kończącej się histerycznym wybuchem nienawiści. Ten obraz złowrogo przypomniał aktualne, polityczne kłótnie Polaków. W spektaklu było jeszcze wiele interesujących momentów, takich jak na przykład ciekawa rozmowa zrezygnowanego i wypalonego Horodniczego (Tadeusz Łomnicki) z kwiatkiem, prześmieszny monolog  Iwony Sitkowskiej (Pan Szczur) na temat jakości masowo produkowanej żywności i metod jej sprzedaży w dyskontach, a także jedna z najmocniejszych scen spektaklu, w której Anna Pijanowska (Pani Szczurowa) została przewrócona i znieważona przez grupę mężczyzn.

fot. Teatr Ludowy
Małgorzata Bogajewska wyeksponowała na scenie olbrzymie lustro (scenografia Maciej Chojnacki), które było przez cały czas skierowane na widzów nie dając im w ten sposób zapomnieć, że sztuka była tak jak u Gogola, o nich. Dobry tekst Pałygi i jak zwykle bardzo plastyczna i w najlepszym tego słowa znaczeniu „teatralna” reżyseria Małgorzaty Bogajewskiej poniosły do udanego występu wszystkich artystów. Widzowie z przyjemnością patrzyli na udane kreacje aktorskie oraz słuchali świetnych muzycznych point tria instrumentalnego (Szymańska, Braszak, Kopiec) grającego muzykę Bartłomieja Woźniaka oraz piosenek w wykonaniu ujmującej Wiktorii Węgrzyn. 

Sztuka odnosi się do współczesności, ale twórcy nie formułowali w niej żadnych przestróg. Na to po prostu jest już zdaniem artystów za późno. Dlatego w szczurzej konwencji powtarzam za Olgą Jackowską, że nogi, nogi, setki nóg już tupią i tupią równym, marszowym krokiem. Gogolowskie: "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie" brzmi przy tym niewinnie, jak stara dziecięca wyliczanka.

Łącze do tekstu poświęconego sztuce "Tato"

Kurzy się!


środa, 25 stycznia 2017

Ścisk przy Grunwaldzkim

Ciekawe, nowe wystawy w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie

Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha powołano do życia z inicjatywy Andrzeja Wajdy i otwarto w 1994 roku w Krakowie, na przeciwległej Wawelowi stronie Wisły, tuż przy moście Grunwaldzkim. Muzeum posiada bogatą, stałą ekspozycję oraz często organizuje wystawy tematyczne. Ostatnio była tam prezentowana kolekcja pastelowych scen prezentujących ptaki i kwiaty. Obrazki czarowały poetyckim nastrojem, który często podkreślany był stosownym do obrazu wierszem haiku. 

fot. Małgorzata Klejnowska
Manggha to nie tylko muzeum, ale i galeria sztuki współczesnej, do odwiedzenia której zapraszam. Proszę wyobrazić sobie chodnik szerokości połowy ulicy Marszałkowskiej, którym idąc, trzeba się stale przeciskać przez gęsty tłum. Przez dwie godziny uda się przebyć najwyżej cztery kilometry. To obrazek z miasta, które liczy mniej niż 7 milionów mieszkańców, a więc na chińskiej liście najludniejszych miast jest poza pierwszą dziesiątką. Ścisk, tłok, prawdziwy gąszcz przeróżnych obiektów, to wybijający się na pierwszy plan motyw sztuki uprawianej przez Zhang Minjie, 57-letniego, chińskiego artystę, w którego dziełach naprawdę czuć natrętny, prawdziwy, artystyczny lęk przed pustką (horror vacui). Tak jednym zdaniem można scharakteryzować nową wystawę pt. Taniec duszy zainaugurowaną w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Galerii Europa - Daleki Wschód w ubiegłą sobotę. Prace Zhang Minjie budzą zachwyt i szacunek dla jego pracowitości i konsekwencji. Zhang uprawia grafikę, malarstwo, ale wyżywa się też jako rzeźbiarz, technik i rysownik. Twórcę inspiruje historia Chin, ale nie stroni od przedstawień współczesności. Dzieła artysty przyciągają, a wręcz hipnotyzują widzów, którzy nie mogą od nich oderwać wzroku.
Czaszka, 1986 olej na płótnie,
fot. Manggha

Jeśli już wspomniałem o wzroku, to warto było przeskoczyć  także do następnej sali muzeum, w której zaprezentowano ponad sto obrazów Jacka Sempolińskiego, nieżyjącego od pięciu lat artysty. Sempoliński malował w bardzo charakterystyczny sposób i twierdził, że jego obrazy same „patrzą” na widza, a te spojrzenia mogą być różne każdego dnia. Artysta używał fioletów i ciemnych błękitów, którymi malował często powtarzające się tematy: pejzaże ulubionych miejscowości, ale przede wszystkim czaszki, ukrzyżowania i twarze. Malarz często dziurawił i przecierał płótna swoich prac, co dodawało im dramatyzmu. Z jednym z obrazów dość długo wymienialiśmy spojrzenia, ale w końcu udało się zrobić fotkę.

Na koniec ciekawostka, na filmie przedstawiono sposób pakowania prezentów, w tym wypadku butelek, z użyciem tradycyjnej, japońskiej chusty Furoshiki. Warto spróbować. To też jest Manggha.

Kurzy się!

niedziela, 1 stycznia 2017

Kawa na ławę

Spektakularna opowieść o pożądaniu, władzy, prawie i moralności przedstawiona w Teatrze Dramatycznym w Warszawie

fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Kurtyna w sali im. Gustawa Holoubka warszawskiego Teatru Dramatycznego podniosła się ukazując ciężkie, bogato zdobione dębowe ławy oraz mównicę najeżoną nowoczesnymi mikrofonami. Scenografię do sztuki Szekspira Miarka za miarkę przygotował Gintaras Makarevičius. Artysta skopiował najważniejszy fragment sejmowej sali, który znają z telewizyjnych przekazów wszyscy Polacy. Reżyser, Oskaras Koršunovas chcąc pozbawić widzów jakichkolwiek złudzeń natychmiast poprawił cios scenografa serwując bohaterom spektaklu posiłek przywieziony w styropianowych pojemnikach. Po trzech minutach nie było już cienia wątpliwości, że publiczność była u siebie, w polskim Sejmie.

Koršunovas nie skupił się na preparowaniu subtelnych aluzji dotyczących obecnej sytuacji politycznej. Jego spektakl był jak przysłowiowa, wyłożona na ławę kawa. W tym sensie pozostał wierny modelowi tradycyjnego teatru elżbietańskiego, gdzie elementy dramatu oraz gra aktorów musiały być czytelne dla wszystkich widzów, również tych z najniższych klas społecznych, którzy wyrażali swoje emocje spontanicznie klaszcząc, tupiąc, krzycząc, a nawet rzucając kamykami w aktorów.

Reżyser skoncentrował się przede wszystkim na wypracowaniu z warszawskimi artystami wiarygodnych kreacji aktorskich, a także na przygotowaniu operującej plastycznym skrótem, teatralnej narracji. W obu przypadkach twórca osiągnął sukces.

fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Cały zespół występujący na scenie zaprezentował bardzo wysoki poziom artystyczny. Moją uwagę zwrócili jednak szczególnie odtwórcy głównych ról - świetny Sławomir Grzymkowski jako Książę, chłodny i nieodgadniony, występujący gościnnie Przemysław Stippa w roli Angelo, a przede wszystkim doskonała Martyna Kowalik, która wcieliła się w postać Izabeli. To były najbardziej skomplikowane psychologicznie postaci. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że obserwowane w sztuce gwałtowne zmiany dynamiki pożądania seksualnego tych bohaterów idealnie zostały opisane w teorii nerwicy Karen Horney, co sugeruje, że ich zachowania były jedynie pozornie niespójne i wynikały z lęków seksualnych! Jak widać, pokazanie takich sprzeczności na scenie nie było wcale łatwe, a jednak artyści wykonali to zadanie bardzo wiarygodnie. Czwartym asem w talii Teatru Dramatycznego był tego wieczoru Krzysztof Szczepaniak, odtwórca roli Lucjo. Zagrał koncertowo, zasłużenie zbierając końcową owację widzów.

Analiza sztuki Miarka za miarkę genialnego Szekspira udowadnia, że czterysta lat temu ludzie nie różnili się od współczesnych ani na jotę. Bystry obserwator ze Stratfordu idealnie potrafił dostrzec i przenieść na scenę wszystkie cechy ludzkiej natury. Również takie, które powodowały zmiany w zachowaniu po sięgnięciu po władzę. Władza bywa pełna powagi i patosu, ale również śmieszności i absurdu. Czy rządząc można być prawym i sprawiedliwym? Czy panujący nie traktują moralności jedynie jako środka umacniającego ich władzę?

Aktualność przekazu Szekspira jest ponadczasowa. Zadaniem widzów pozostaje jedynie obcować ze sztuką i myśleć. Reszta przyjdzie sama.

Kurzy się!


Przemysław Stippa mówi o spektaklu