sobota, 11 października 2014

Apokalipsa w reż. Michała Borczucha w Nowym Teatrze

Liczyłem na to, że Apokalipsa w reżyserii Michała Borczucha wystawiona w Nowym Teatrze w Warszawie będzie przysłowiowym kijem włożonym w mrowisko. Wielki tytuł i wielcy bohaterowie: z jednej strony wizjoner, mocarz kultury, ale i obyczajowy skandalista oraz quasi-komunista Pier Paolo Pasolini (Krzysztof Zarzecki), z drugiej Oriana Fallaci (Halina Rasiakówna) pomnikowa dziennikarka, a raczej pisarka, mocno skrytykowana w 2001 roku za jej „Wściekłość i dumę”, w której sponiewierała islam przewidując realną wojnę ze światem Zachodu, a z trzeciej zabłąkany Kevin Carter (Jacek Poniedziałek), zdobywca nagrody Pulitzera w 1994 roku za zdjęcie, na którym uchwycił umierającą z głodu dziewczynkę w Sudanie, który z bliska podglądał okrucieństwa wojen i nędzę w Afryce.

Kija nie wsadzono, spektakl toczył się spokojnie, miejscami, aż za spokojnie, chociaż  z przyjemnością podkreślam, że okraszono go kilkoma dobrymi scenami.

fot. Magdalena Hueckel
Pierwsza, która zwróciła moją uwagę to ta, w której Jacek Poniedziałek cytował autentyczny list pożegnalny reportera, który popełnił samobójstwo. Poniedziałek zrobił to w taki sposób, że wywołał szczery uśmiech na twarzach widzów. Ten tekst, w gruncie rzeczy nie był śmieszny, dlaczego jednak było wesoło? Było to skutkiem zrelatywizowania poczucia humoru widowni w obliczu pokazywanego na zdjęciu, skrajnego nieszczęścia. Uzyskano w ten sposób bardzo interesujący rezultat.

Moje wyróżnienie należy się także Marcie Ojrzyńskiej, która świetnie ozdobiła swoim monologiem opis zdjęcia Cartera oraz znakomicie  wypadła w scenach na planie filmowym. 

Podobał mi się także Marek Kalita, który zagrał zapatrzonego w Pasoliniego dziennikarza, spijającego słowa z jego ust i niejednokrotnie sprawiającego wrażenie, że ich w istocie nie rozumie. Cóż, postać zagrana przez Krzysztofa Zarzeckiego wyprzedzała artystycznie swoje czasy, a zniecierpliwienie brakiem zrozumienia oraz widoczne w interpretacji Zarzeckiego pogodzenie się z tym, że on, Pasolini już nic nie zmieni na tym świecie było czytelne i wyczuwalne. Był to ostatni wywiad Pasoliniego.

Dodam jeszcze do kompletu eleganckiego, o świetnym ruchu scenicznym artystę: Piotra Polaka, który najlepszy był w scenach, kiedy grał oddanego Orianie sekretarza. Zabawnie wypadła także zaskakująco poprowadzona scena seksu z Martą Ojrzyńską.

fot. Magdalena Hueckel
Artystom w stworzeniu odpowiedniego nastroju bardzo pomagała ekstatyczna muzyka Bartosza Dziadosza.

Dobrą grę aktorską pociągnęła w dół niespójna fabuła. Poszczególne wątki splatały się w przypadkowy sposób. Włączenie w tok wydarzeń scenicznych współczesnego motywu morskich ucieczek emigrantów afrykańskich na włoską wyspę Lampedusę niczego nie wniosło do sztuki, a jedynie niepotrzebnie ją przedłużyło.

Pasoliniego, Fallaci i Cartera bez względu na postawy życiowe i różne charaktery łączyła artystyczna wrażliwość, która pozwalała im dostrzegać i symbolicznie piętnować w swoich dziełach apokaliptyczne zło współczesnego świata. 

Okrucieństwo, fanatyzm i wszechobecny sposób wartościowania przez pryzmat pieniądza w doskonałej, zmodyfikowanej przez globalizm i wynalazki cyfrowe formie wciąż istnieją, a nawet mają się coraz lepiej. Trawestując Orianę można powiedzieć, że paradoksalnie: im wyższy jest poziom kultury, tym łatwiej otrzymać cios. Ciągle należy o tym przypominać i dobrze, że tak interesujący temat pojawił się w inscenizacji w Nowym Teatrze.


Kurzy się!