środa, 23 grudnia 2015

Święta






Drodzy Goście, czytelnicy tekstów Dyźka!

W 2014 r. działalność sceniczną prowadziło w Polsce 171 teatrów i instytucji muzycznych posiadających własny, stały zespół artystyczny (w 2013 r. – 170). Teatry i instytucje muzyczne zorganizowały 56,1 tys. przedstawień i koncertów, w których uczestniczyło 12,3 mln widzów i słuchaczy*. Jesteśmy u siebie i jak widać jest nas ładnych parę milionów. Nikt nie zrobi nam nic złego, jeśli będziemy razem. 

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz nadchodzącego, nowego roku życzę Państwu wyłącznie teatralnych zaczepek oraz satysfakcji i przyjemności z obcowania ze sztuką. A tu przypomnienie skromnego żartu: brunch a’la gęś (zielona) – „Stróż i dziewczyna”

*GUS; Kultura w 2014 r., Informacje i opracowania statystyczne, Warszawa 2015, a ikony wg projektu Manueli Langelli (Italia).

Kurzy się!



środa, 16 grudnia 2015

Pasy, rozżarzone pogrzebacze…

Janusz Wiśniewski w warszawskim Teatrze Ateneum z dużą swobodą dokonał artystycznej transformacji klasycznej komedii Moliera „Les Femmes Savantes” i pokazał ją pod nazwą "Dziewice i mężatki". Reżyser przygotował swoją realizację w konwencji czarnej komedii. Wiśniewski był konsekwentny w każdym elemencie przedstawienia. Artysta zadbał także o to, aby jego intencje były jasne od pierwszej minuty spektaklu i już w początkowej scenie uprzedził widzów, że tym razem dostaną coś, czego u Moliera raczej się nie spodziewali. Po niespodziewanym entrée Henryka Łapińskiego, który był kapitalnie ucharakteryzowany na Piekielnego Służącego – Śmierć, nie było już cienia wątpliwości, w co będziemy się tego wieczoru bawić.

fot. Bartek Warzecha
Artyści Ateneum mieli wielką frajdę z gry w tym przedstawieniu. Niektóre postaci były wręcz popisowo przedstawione, mam na myśli przede wszystkim rozbrajającego Tadeusza Borowskiego w roli Madame Wadius – klasycyzującej pisarki ezoterycznej oraz Marię Ciunelis, która wspaniale odnalazła się w roli otumanionego haszyszem brata (!) Chryzala. Dodając jeszcze do tego sceny z udziałem komicznej pary: Chryzala (Marian Opania) i Marcyny (Dorota Nowakowska) otrzymaliśmy komediowo-wybuchowy zestaw dosłownie i w przenośni.

fot. Bartek Warzecha
To był spektakl, który spełnił moje oczekiwania. Tak wyobrażam sobie teatr. Sztuka działała na wszystkie moje zmysły. Podziwiałem kostiumy i znakomite charakteryzacje, moją uwagę przyciągały oryginalne pomysły inscenizacyjne i nietypowy ruch sceniczny oraz choreografia przygotowana przez Emila Wesołowskiego.

Aktorzy pokazali widzom interpretacje ról zjednoczone spójną wizją artystyczną zaproponowaną przez reżysera. Nikt nie grał na boku, dla siebie. Całość została idealnie dopełniona muzyką napisaną przez Jerzego Satanowskiego. Spektakl miał tempo, a widzowie nie nudzili się ani przez chwilę, a po zakończeniu przedstawienia żałowali, że godzina z okładem upłynęła tak szybko.

Kurzy się!

Samotność samotnych

W TR Warszawa obejrzałem sztukę „Koncert życzeń” Franza Xaviera w reżyserii Yany Ross, w której główną i jedyną rolę zagrała Danuta Stenka. Spektakl został przygotowany przez TR Warszawa w koprodukcji z Łaźnią Nową w Krakowie i Festiwalem Boska Komedia. 

Według klasycznej definicji, podstawowym „tworzywem” teatru jest aktor. W istocie, artystka jednoosobowo skonstruowała na scenie dramat, który przez osiemdziesiąt minut przykuł uwagę widzów. Przed rozpoczęciem przedstawienia organizatorzy zachęcali do wędrowania podczas spektaklu, aby podpatrywać Danutę Stenkę z różnej perspektywy w makiecie mieszkania, która została przygotowana na środku sali. Akcja sztuki rozwijała się powoli. Sposób wykonania banalnych, domowych prac przez aktorkę pozwalał widzom poznać jej bohaterkę, ocenić usposobienie i charakter tej postaci, a nawet poczuć do niej sympatię.

Simowie na co dzień wymagają uwagi ze względu na najzwyczajniejsze potrzeby. Gdy zielone paski symbolizujące zaspokojenie danej potrzeby wyraźnie spadną musisz o nią zadbać. Zaspokajanie potrzeb pozytywnie wpływa na nastrój Simów, zaniedbywanie tych podstawowych może bardzo go pogorszyć.*

fot. K. Schubert
Na główną postać sztuki została wybrana inteligentna, zadbana, pedantyczna, poukładana i świadoma swojej wartości kobieta. Była przedstawicielką klasy średniej. Widzowie podświadomie porównywali swoje zwyczaje i zachowania z zaproponowanymi przez twórców spektaklu, na przykład kolejność wykonywanych czynności po przyjściu z pracy, sposób składania ubrań, technikę prania rajstop, a nawet metodę ścielenia kanapy wieczorem.

Gdy Sim zgłodnieje będziesz mógł po kliknięciu na lodówce wybrać "jedz resztki" i nie tracąc czasu na przygotowanie posiłku możesz szybciej zaspokoić głód. Istnieje także możliwość zjedzenia czegoś na szybko, która tylko w małym stopniu posila Simów. Najedzony Sim to zadowolony Sim - głód natomiast negatywnie wpływa na jego nastrój.

W miarę upływu czasu atmosfera tego zwykłego wieczoru w czyściutkim mieszkaniu scenicznej singielki powoli gęstniała, a widzom zaczęło towarzyszyć przeczucie, że nie zobaczą tu happy endu. Nie było słychać żadnych głosów, bohaterka nie użalała się nad sobą. I tak nikt by jej nie usłyszał. Dramat rozgrywał się w ciszy. Tylko spojrzenie Danuty Stenki na ekran, gdzie leniwie, scena po scenie działa się akcja gry The Sims, dawało do zrozumienia, że bohaterka była rozpaczliwie samotna, a pustkę zapełniała iluzorycznym udziałem w życiu animowanych bohaterów gry.

Potem był już tylko zaskakujący finał.

Simowie na co dzień spotykają się i zawierają przyjaźnie. Wybierając kolejne możliwości rozmowy poznajesz Sima i możesz prowadzić do zacieśnienia kontaktów i relacji. Same relacje obrazuje pasek pod ikonką Sima . Ikonki poniżej obrazują jaka jest ta relacja: szef, przyjaciel, najlepszy przyjaciel, rodzina czyli mąż/żona czy dziecko. Pamiętaj, aby powoli wykorzystywać pojawiające się kolejno możliwości. Warto początkowo po prostu rozmawiać, opowiadać kawały, pytać się o dzień itd. Dopiero potem można przejść do bliższych kontaktów w tym przyjacielskiego uścisku etc. Pamiętaj, aby nie powtarzać raz za razem tych samych działań, bo znudzisz rozmówcę.

Nowoczesny marketing podpowiada, że samotne życie jest świadomym wyborem, do którego ludzie mają prawo. Tak się składa, że ten wybór pozwala sprzedawać jeszcze więcej pralek, lodówek, kuchenek mikrofalowych, gotowych posiłków, leków, słodyczy, wczasów, suplementów diety, karnetów fitness, a także alkoholu. Liczba klientów, czyli gospodarstw domowych przecież wzrasta, ponieważ samotne życie wybrało w Polsce już ponad 25%, a w Szwecji nawet powyżej 50% dorosłych mieszkańców.

Wychodząc obejrzałem dokładnie stolik kuchenny, przy którym artystka jadła teatralną kolację. Obok szklaneczki z alkoholem zobaczyłem opakowanie Relanium. Samotni płacą wysoką cenę za swoją samotność.

* fragmenty oficjalnego, polskiego poradnika do gry The Sims 3, wortal: www.gry-online.pl

Kurzy się!

niedziela, 6 grudnia 2015

Hotel pod wesołym karpiem

Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie w ramach rezydencji artystycznych 2015/16 zaprosił do współpracy brooklyńskiego performera, muzyka i dyrektora teatru z Nowego Jorku Josepha Hendla. Zadeklarowanym przez reżysera credo artystyczno-teatralnym była dbałość o zachowanie na scenie przede wszystkim rytmu i humoru. Nic więc dziwnego, że według amerykańskich doniesień w jego spektaklach często znajdowały miejsce błyskotliwe sceny rodem z komiksów, występowały wyraziste postaci oraz przedstawienia bywały niegrzeczne, a nawet agresywne.

fot. Dawid Stube
Joseph Hendel został wierny swoim zasadom i w tym duchu przygotował w Gnieźnie realizację własnej sztuki Hotel pod wesołym karpiem. Artyści Teatru Fredry skupili się na nawiązaniu bliskiej relacji z widzami i za główny cel postawili sobie rozbawienie publiczności, przywiązując nieco mniejszą wagę do kwestii artystycznych. Były to typowe zadania jakie stawia się również przed twórcami amerykańskiej sztuki Stand-up. Ten spektakl rzeczywiście czerpał pełnymi garściami z doświadczeń Stand-up, co potwierdziło wiele długich i śmiesznych monologów zaprezentowanych przez aktorów. Aby wzmocnić siłę oddziaływania, twórcy przedstawienia przygotowali miejsca dla widowni bezpośrednio na scenie. Rzeczywiście, podczas spektaklu czuło się to odmienne, amerykańskie podejście, które nie zostawiało jednak widzowi czasu na własne przemyślenia i refleksje.

Sama sztuka to czarny humor, często niewybredny „udekorowany” nawiązaniami do dzisiejszej, politycznej i obyczajowej rzeczywistości w Polsce. Aby sztuka rzeczywiście stała się jeszcze bardziej niegrzeczną, akcję umieszczono w pobliżu obozu zagłady Auschwitz czyniąc w spektaklu z tej lokalizacji tytułowego hotelu jego biznesową przewagę konkurencyjną.  Potem do jednego worka wrzucono wszystkie, bardzo liczne, polskie stereotypy o Żydach i odwrotnie, po czym każda z tych zabarwionych wzajemną nienawiścią bomb zegarowych została sumiennie rozbrojona i bezlitośnie wyśmiana.

Karp po żydowsku
mat. sieci Tesco
W spektaklu zwrócił moją uwagę błyskotliwy Karol Kadłubiec (Zbyszek), który pokazał talent komediowy i zademonstrował swobodę i naturalność. Podobnie Sebastian Perdek w roli Gargemoszela. W pełni dotrzymała kroku swoim kolegom Anna Pijanowska (Ryfka) w roli amerykańskiej, młodej intelektualistki szukającej swoich żydowskich korzeni w Polsce. Artystka potrafiła wg potrzeb przyśpieszać tempo swoich scenicznych wypowiedzi, co bez straty dla ich czytelności, w niektórych miejscach brzmiało rzeczywiście imponująco. Podkreślę jeszcze dobrą jak zwykle, rolę Wojciecha Kalinowskiego, który wycisnął praktycznie 120% ze słabo zarysowanej w scenariuszu postaci Żyda-zabawki Ahaswerusa.

Ostatnie miesiące to przetaczająca się przez Polskę polityczna niestety, a nie merytoryczna i artystyczna kłótnia dotycząca granic wolności w sztuce. Hotel jest nieśmiałym głosem w tej dyskusji namawiającym w tym przypadku do zastosowania najsilniejszej broni - serdecznego śmiechu i opamiętania w tropieniu artystów-zamachowców na różnego rodzaju „wartości”, które to zamachy finansowane są przecież „z naszych, publicznych pieniędzy”.  Biorąc pod uwagę intensywność i wręcz zoologiczną zajadłość tej kłótni, uzasadniony wydaje się jednak pogląd, że na uśmiech i opamiętanie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.

Kurzy się!

piątek, 27 listopada 2015

Stróż i dziewczyna

A.Z.
TEATR "DORAŹNY"
ma zaszczyt przedstawić sztukę tragi-komiczną w jednym akcie
STRÓŻ i DZIEWCZYNA
Osoby:
DZIEWCZYNA
POSŁANIEC
POSŁANKA
STRÓŻ




Listopad, ulica, stoją przed budynkiem teatru
DZIEWCZYNA: Czy tu jest teatr, który ma to pokazać?
STRÓŻ : Tutaj, ale sztukę grają dopiero wieczorem.
DZIEWCZYNA: Nie szkodzi, przyjechałam tylko zaprotestować.
STRÓŻ : Proszę się nie krępować.
DZIEWCZYNA: wyjmuje transparent, zaczyna protestować
STRÓŻ : Czy tam nie ma brzydkich wyrazów?
DZIEWCZYNA: Nie ma. Na transparencie jest napisane: nie za nasze przecinek publiczne pieniądze wykrzyknik.
STRÓŻ: Ale tu nic nie ma o sztuce?
DZIEWCZYNA: Napis jest taki, żeby pasował do wielu protestów.
A pan się nie wstydzi tak tu stać?
STRÓŻ: Za to mi płacą.
DZIEWCZYNA: Czyli pan też?
STRÓŻ: ?
DZIEWCZYNA: Stoi pan tu za nasze, publiczne pieniądze!
STRÓŻ: Można tak powiedzieć.
DZIEWCZYNA: Ja to robię ideowo. Tutaj się umówiłam i czekam.
STRÓŻ: Na kogo?
DZIEWCZYNA: Nie na kogo, tylko na co. Na list.
STRÓŻ: Od kogo?
DZIEWCZYNA: Nie wiem, jak wychodziłam nie było jeszcze ustalone, kto podpisze.
STRÓŻ: Co to za list?
DZIEWCZYNA: Z wyrazami poparcia.
STRÓŻ: Proszę wejść do stróżówki, bo zimno.
DZIEWCZYNA: A protest?
STRÓŻ: Możemy powiesić transparent w oknie.
STRÓŻ i
DZIEWCZYNA: rozgrzewają się w stróżówce
STRÓŻ i
DZIEWCZYNA: jeszcze bardziej rozgrzewają się, nagle wchodzi Posłaniec
POSŁANIEC : Przywiozłem list otwarty z wyrazami poparcia, dla tego… co tu właśnie robicie.
POSŁANKA: Przyjechałam z posłańcem.
STRÓŻ: Dziękuję za poparcie. Niech pan poda spodnie, leżą na parapecie.
POSŁANKA: Jak można tak traktować kobietę?! Robicie to za nasze publiczne pieniądze!
STRÓŻ: O przepraszam, robię to za darmo, choć w godzinach pracy.
POSŁANKA: To nie jest wasz prywatny teatr!
STRÓŻ: traci pracę
DZIEWCZYNA: przeciąga się, ubiera i jedzie protestować gdzie indziej
POSŁANIEC: wstydzi się
POSŁANKA: wyciąga drugie śniadanie elegancko zapakowane na styropianowej tacy i je ze smakiem
KURTYNA

Kurzy się!

niedziela, 22 listopada 2015

The Haunted Manor

Reżyserię Strasznego Dworu Stanisława Moniuszki z powodu tegorocznych, okrągłych jubileuszy teatru publicznego i Teatru Wielkiego - Opery Narodowej oddano nieco przekornie w ręce Anglika Davida Pountneya. Artysta jest obecny od czterdziestu lat na scenach operowych całej Europy. Szczególnym powodzeniem jego twórczość cieszy się w Wielkiej Brytanii, Francji, Austrii, a także ostatnio w Polsce.

fot.Krzysztof Bieliński
Straszny Dwór to romantyczna opera komiczna, ale przede wszystkim dla Polaków, patriotyczna. Prapremiera miała miejsce w 1865 roku tuż po upadku Powstania Styczniowego. Oryginalnie akcja opery działa się w pierwszej połowie XVIII wieku. Był to czas apogeum wolności i kultury szlacheckiej, która pokazana w operze Moniuszki wzbudzała w czasach zaborów nostalgię i tęsknotę.

Zastanawiałem się, w jaki sposób Pountney pobudzi tę operę do jej drugiego, europejskiego życia. Bo tylko taki sens miało powierzeniu mu reżyserii tego dzieła. O ile warstwa muzyczna jest zrozumiała i atrakcyjna, to obyczaje i obrzędy osiemnastowiecznych Sarmatów były i są nieprzeniknione dla współczesnych Europejczyków.

fot. Krzysztof Bieliński
Reżyser wymyślił kilka sztuczek, dzięki którym wyszedł obronną ręką z tego zadania! Po pierwsze przesunął akcję opery o dwieście lat, nie zrezygnował z symboli patriotycznych, ale mrugnął okiem do widzów zawieszając nad sceną olbrzymią kopię obrazu Jerzego Kossaka „Cud nad Wisłą” oraz ubrał dwóch głównych bohaterów w mundury armii Piłsudskiego.  Dołożył do tego wiele uniwersalnych symboli związanych z kolorową epoką lat dwudziestych ubiegłego wieku w Europie. To poskutkowało. Dzieło zachowało lekkość, humor, radość życia i energię, a opera rozebrana ze sparciałego kontusza nabrała oddechu.

W tym miejscu należy wspomnieć oszczędną scenografię Leslie Traversa, który przygotował ceglane budynki koszar z początków dwudziestego wieku, potem modernizm i Bauhaus, który zarysował symbolicznie, a także niecodzienne skrzynie-teatrzyki przeznaczone do romantycznych prezentacji tableau vivant.  Scenografia nie zdominowała przedstawienia, a była jedynie harmonijnym tłem do pokazania zróżnicowanych postaci w przepięknych, kapitalnie wykonanych kostiumach zaprojektowanych przez Marie-Jeanne Lecca.

fot.Krzysztof Bieliński
I wreszcie przyszła pora na artystów występujących na scenie. Należy zaakcentować bardzo wysoki poziom całej obsady, chociaż moją uwagę zwróciło trzech artystów. Kapitalny Zbigniew w wykonaniu Rafała Siwka (bas), artysty będącego w doskonałej formie wokalnej, o dużej swobodzie i lekkości, a także zwracającego uwagę na grę aktorską. Kolorowym ptakiem tej inscenizacji był Damazy w wykonaniu Ryszarda Minkiewicza (tenor), który był rzeczywiście wspaniale obsadzony i mógł pokazać cały swój talent komiczny. Na koniec ciepłe słowa poświęcam Cześnikowej w wykonaniu Anny Boruckiej (mezzosopran). Ta artystka zaprezentowała na scenie perfekcyjne wykonanie partii muzycznych, zwłaszcza arii „Z tej strony Powiśla” w I akcie oraz dynamikę i wdzięk nieco postrzelonej w jej wykonaniu Cześnikowej.

Całość wieńczył legendarny Mazur, który towarzyszył karuzelowej maskaradzie z nawiązaniami do stylu rokoko z czasów księżnej Izabelli Lubomirskiej. Godny finał polskiej opery, którą z przyjemnością obejrzą widzowie w całej Europie. Nowym i znakomitym pomysłem było pokazanie Strasznego Dworu na bezpłatnej platformie streamingowej Teatru Wielkiego - Opery Narodowej oraz na The Opera Platform, gdzie spektakl można obejrzeć o każdej porze dnia i nocy. Oto link do platformy: Straszny Dwór.


Kurzy się! 

środa, 11 listopada 2015

Na grzyby do Narodowego

„Białe Małżeństwo” Tadeusza Różewicza zmarłego w zeszłym roku wybitnego poety i dramaturga pierwotnie opublikowano w Dialogu nr 2/1974. Dzieło miało swoją prapremierę w nieistniejącym już impresaryjnym Teatrze Małym, scenie kameralnej Teatru Narodowego w Warszawie.

fot. Krzysztof Bieliński
Otwartość z jaką sztuka opowiadała o seksualności człowieka przed czterdziestu laty szokowała. Zadziwiały zwłaszcza didaskalia Różewicza, w których autor bez ogródek opisywał różne „rosnące trzony”, a w scenie bliskości Bianki i Dziadka zapragnął nawet „białego członka podobnego do grzyba sromotnika”. Dramat został nawet z tego powodu negatywnie wspomniany podczas kazania Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego w kościele oo. Paulinów na Skałce w Krakowie. Wiele lat później Tadeusz Różewicz w wywiadzie opublikowanym przez Tygodnik Powszechny (48/2008) powiedział, że jego sztuka była tylko bajką dla dzieci, snem o płci. Autor uważał, że ktoś widocznie chciał mu zrobić „przysługę” i złośliwie podesłał Kardynałowi egzemplarz Dialogu.

fot. Krzysztof Bieliński
Historia zatoczyła koło, a sztuka, tym razem w reżyserii Artura Tyszkiewicza, wróciła na deski Teatru Narodowego w Warszawie. Z atmosfery skandalu nie zostało już nic, a widzów do teatru przyciągnęła pierwszorzędna obsada i ciekawość, co jeszcze da się wycisnąć ze sztuki, którą w Polsce zrealizowano w teatrach już dwadzieścia cztery razy!

Artur Tyszkiewicz deklarował odkrycie i pokazania odrealnienia i poetyckości dramatu Różewicza. Rzeczywiście, w wielu scenach nie wiadomo było, czy zachowania postaci były realne, czy rozgrywały się tylko w ich głowach. Z drugiej strony niemalże wiernie i realistycznie opowiedziano całą historię unikając tradycyjnego finału. Myślę, że reżyser zatrzymał się w połowie drogi pomiędzy wzmocnieniem poetyki dramatu, a realnością, czyli tradycyjnym kontekstem płciowości, co nie wyszło spektaklowi na dobre, gdyż odebrało mu spoistość i w rezultacie utrudniło jego odbiór. Czułem, że artysta nie zrealizował swojego ciekawego pomysłu inscenizacyjnego do końca.

fot. Krzysztof Bieliński
Na pełne uznanie zasługiwała za to gra artystów, którzy występowali na scenie przy ulicy Wierzbowej. Z pewnością należy pogratulować kreacji Jerzemu Łapińskiemu (Dziadek), który z humorem przedstawił różnorodne rozterki trapiące starego człowieka. Jego Fetyszysta jakimś cudem wzbudzał sympatię! Dzielnie spisały się też Pauliny Szostak (Bianka) i Korthals (Paulina), które z powodzeniem udźwignęły trudne role dziewczyn odkrywających własną seksualność.  

Szczególnie zapamiętam przejmującą scenę spowiedzi, kiedy wszyscy występujący w spektaklu artyści przekonująco pokazali, jak bardzo ich bohaterowie poszukiwali pomocy, która nie nadeszła z żadnej strony. Ani od Boga, ani od innych ludzi. Pozostali do końca sami, ze swymi napędzanymi libido problemami.

W wielu scenach pomogła artystom udana scenografia (Justyna Elminowska), dzięki której na niewielkiej przestrzeni, bez przerywania ciągłości spektaklu, w ciągu kilku sekund aranżowano nowe, ciekawe sytuacje sceniczne.

Niedawno obejrzałem w warszawskim Teatrze Ateneum „Rzeźnię” Sławomira Mrożka w realizacji praktycznie tego samego zespołu twórców. (reżyseria, scenografia, muzyka, ruch sceniczny). Obie sztuki miały swoje prapremiery w 1975 roku i łączył je nie tylko rok wystawienia. W obu przypadkach dramaturdzy uprawiali sztukę, w której chcieli opowiedzieć o czymś ważnym. Ci wielcy artyści potrafili w oparciu o inspirację czerpaną z całkiem realnych wydarzeń (bunt Akcjonistów, czy przemiana poetki Marii Komornickiej w postać Piotra Odmieńca Własta) potrafili wypowiedzieć się na tematy ponadczasowe, ważne, dotyczące samego człowieka i kultury. Teraz niełatwo o takich Twórców. Cierpliwie czekamy.


Kurzy się!

niedziela, 25 października 2015

Piękna Anna z Faras

Słynna Galeria Faras w Muzeum Narodowym w Warszawie została odnowiona i pokazana w nowej wersji publiczności jesienią 2014 roku. Remont i zmiana prezentacji została całkowicie sfinansowana przez pana Wojciecha Pawłowskiego, który jest biznesmenem z branży opakowań szklanych. Zbiory tej Galerii są wyjątkowe w skali światowej, a do Warszawy trafiły dzięki pracy polskich archeologów w Nubii, na terenie dzisiejszego Sudanu. Wykopaliskami kierował Profesor Kazimierz Michałowski. Zbiory pozyskano na początku lat sześćdziesiątych w ramach akcji UNESCO, kiedy ratowano zabytki w dolinie Nilu przed zalaniem spowodowanym budową tamy asuańskiej.

Za stroną M.N.W.
Galerię  zaprojektowano jako stylizowane wnętrze chrześcijańskiej świątyni nubijskiej. Malowidła ścienne pochodzą z okresu od VIII do XIV w. n.e., kiedy królestwo Nobadii było chrześcijańskie po przyjęciu chrztu z Bizancjum w VII w. n.e. Prezentacji towarzyszyła muzyka koptyjskich śpiewów liturgicznych. Największe wrażenie wywarły na mnie freski, a szczególnie doskonałe pod względem artystycznym przedstawienie świętej Anny, czyli babki Jezusa.  

Wystawa prezentowała również liczne detale architektoniczne, naczynia ceramiczne w gablotach, a także niesamowite wizualizacje komputerowe, w tym kapitalne, trójwymiarowe! Zwiedzający mieli możliwość utrwalenia wiedzy dzięki udostępnionym dwóm stołom, na których zainstalowano olbrzymie ekrany dotykowe, przy których można było pobawić się w archeologa, a także rozwiązywać rebusy historyczne. Przy tych stanowiskach zdecydowanie najlepiej radzili sobie najmłodsi widzowie wystawy.

Ekspozycja została nagrodzona tzw. MUSE Awards przez Amerykańskie Stowarzyszenie Muzeów (American Alliance of Museums). A oto link do m.in. ciekawych opowieści Profesora Kazimierza Michałowskiego wspominającego te wykopaliska. Polecam opowiadania na temat Faras: „W drodze do Sudanu” oraz „Węże, skorpiony i ...tama”. Kliknij tutaj.

Kurzy się!

środa, 21 października 2015

Chopin Forever!

Sztuka może zmienić człowieka na całe życie, na kilka tygodni, na kilka dni lub nawet godzin. Trzeba tylko posłuchać muzyki Chopina. Jestem uduchowiony, wysłuchałem gry kilkudziesięciu znakomitych pianistów z całego świata podczas XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Konkurs charakteryzował niesamowicie wysoki poziom artystyczny. Wszyscy fachowcy komentujący to wydarzenie podkreślali, że był najlepszy od wielu lat.

Chwalę organizatorów oraz składam podziękowania redakcjom dwóch ulubionych, publicznych programów: TVP Kultury i Programu Drugiego Polskiego Radia. To były świetne transmisje, również via Internet, okraszone fachowymi komentarzami przez zaproszonych gości. Specjalne podziękowania kieruję do Pana Pawła Kowalskiego, który ujął mnie tym, że niuanse techniczne oraz artystyczne potrafił przybliżyć słuchaczom czytelnie i zrozumiałym językiem, co charakteryzuje prawdziwych mistrzów, a z pewnością „na żywo” było to bardzo trudne.

G. Osokins, mat. artysty (fb)
Zwyciężyli faworyci ekspertów, a mój, Łotysz Georgijs Osokins, o urodzie i temperamencie Ferenca Liszta prezentujący własną, wyrazistą interpretację dzieł Chopina nie dostał ani jednej z głównych nagród.

Występy Polaków? Nie było medalu, a więc sytuacja wygląda na lekki „dołek” polskiej pianistyki, która z wyjątkiem wychowanków szkoły Pana Profesora Stefana Wojtasa pozostała nieco na uboczu światowych trendów.

Wszyscy się uczymy, kilka drobiazgów podczas koncertu laureatów oraz w czasie wcześniejszych relacji radiowych i telewizyjnych było jednak moim zdaniem do poprawy. Nie chcę pastwić się nad politykami, dla których przed wyborami nie było świętości i potrafili nudzić długimi przemówieniami nawet podczas wręczania medali Konkursu Chopinowskiego!

Chodzi mi o pewne sformułowania, które padały podczas transmisji, niestety wielokrotnie. Uważam, że nie powinno mówić się, iż artysta jest Amerykaninem lub Kanadyjczykiem pochodzenia chińskiego, albo że ma rodowód (!) azjatycki. Słowa coś znaczą. Stosowanie kryterium etnicznego wobec drugiego człowieka, nawet w sposób nieświadomy jest nie do przyjęcia.

Na tym koniec krytyki, było wspaniale, mamy w Warszawie na nowo wydarzenie artystyczne światowego formatu! Niestety, na powtórkę przyjdzie nam poczekać przez pięć lat.

Kurzy się!

niedziela, 11 października 2015

Zabawa w film? Nie, film to zabawa.

Kilka dni temu ogłoszono wyniki 5 edycji 48HFP Warsaw, czyli 48 Hour Film Project Poland, Warsaw. Festiwal był znakomitą okazją dla wielu profesjonalistów oraz młodych adeptów sztuki filmowej do zaprezentowanie swoich umiejętności szerszej publiczności. Formuła festiwalu była jak zwykle otwarta, a więc w konkursie-festiwalu mogli wystartować wszyscy: zawodowcy i amatorzy. Zasady turnieju były tradycyjnie bezlitosne, no bo proszę przeczytać, tu cytuję za stroną festiwalową:

Zadanie konkursowe dla wszystkich było takie samo: nakręcić 4-7 minutowy film w 48 godzin. Cała praca twórcza: napisanie scenariusza, nakręcenie filmu, skomponowanie muzyki i montaż musiała zostać zrealizowana w jeden weekend (25-27.09.’15). 

W każdym filmie musiał również pojawić się symbol stolicy dlatego, że projekt współfinansowało miasto Warszawa. Przedstawiciele każdej zgłoszonej do konkursu ekipy, a było ich blisko 70, wylosowali gatunek filmowy, w którym ich drużyna miała nakręcić film. Organizatorzy konkursu z Fundacji Przestrzeń Filmowa ogłosili też 3 obowiązkowe elementy, które musiały pojawić się w każdym dziele:

o   bohater: Karol Kozłowski lub Karolina Kozłowska/PR Manager
o   rekwizyt: patelnia
o   linijka dialogu: „Chyba się w tobie zakochałem/am”      

Kilkuosobowe, profesjonalne jury składało się z Borysa Lankosza, reżysera m.in. filmu Rewers, Anny Muchy, aktorki filmowej i telewizyjnej znanej m.in. z Och Karol 2, Wkręconych 2, serialu TV M jak miłość, a także Andrzeja Sołtysika, dziennikarza telewizyjnego oraz Radzimira Dębskiego muzyka, kompozytora muzyki m.in. do filmu Miasto 44. Jurorzy rozdali nagrody w 11 kategoriach. Trzeba podkreślić, że film uznany przez jurorów za najlepszy weźmie udział w konkursie międzynarodowym podczas Short Film Corner na festiwalu w Cannes! Było więc o co grać.

Miałem szansę obejrzeć około dwudziestu filmów konkursowych i muszę przyznać, że poziom był bardzo wysoki, a niektóre filmy w pełni profesjonalne. Nie obrazy przykuły jednak moją uwagę i nie to było najciekawsze na tym festiwalu. Największa frajdę sprawiało mi patrzenie na radość wielu zafascynowanych kinem, przeważnie młodych ludzi, którzy potrafili stworzyć atmosferę wielkiej, filmowej rodziny. Przedstawiam link do filmu zrealizowanego przez zaprzyjaźnioną ekipę, która nagrody w tym roku jeszcze nie otrzymała, zapraszam na film „Odtrąconych przez langustę”  Wszystko w porządku – horror:  kliknij tu

Kurzy się!

sobota, 10 października 2015

R'n'T czyli Rhythm & Theater

„Alicja. Pod żadnym pozorem nie idź tam” z Teatru im. Aleksandra Fredry (Gniezno) pokazana na scenie Teatru Powszechnego im. Z. Hübnera w Warszawie w ramach XIX edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży Korczak.

Michał Kmiecik napisał sztukę inspirowaną przygodami „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Związek sztuki Kmiecika z jej literackim pierwowzorem był tylko umowny. Postaci sztuki posługiwały się współczesnym językiem, a sytuacje z książki Carrolla zyskiwały u Kmiecika zaskakujące, dzisiejsze odniesienia.

Fot © Piguła
Reżyserka i jednocześnie scenografka spektaklu, Justyna Łagowska zadbała o to, aby zaprezentować historię podróży Alicji w formie, która była wręcz intuicyjnie odbierana przez nastolatków. Łagowska przedstawiła na scenie serię clipów bądź krótkich form znanych z You Tube. Reżyserka utrzymała jednak przez cały spektakl dobry smak i uciekła od wulgarności i tanich efektów.

Na deskach "Powszechnego" obejrzałem widowisko w stylu swoistego R'n'T czyli Rhythm and Theater, gdzie artyści występujący na scenie chodząc -  mówili mową ciała, recytując – tańczyli, a także prawie śpiewając - rytmizowali swoje wypowiedzi zgodnie z tętnem „brudnej”, pełnej dziwnych dźwięków, świetnej muzyki  Roberta Piernikowskiego, rapera, który wcześniej owocnie współpracował także z Janem Klatą.

Fot © Piguła
Podróż przez poszczególne obrazy nie gubiła sensu, łączyła je postać Alicji (udana rola Rozalii Mierzickiej), która ze sceny na scenę „dorastała” po spotkaniach z całą rzeszą postaci począwszy od Białego Królika, Kota z Cheshire, Susła, naćpanej Gąsienicy, a skończywszy na Szalonym Kapeluszniku, którego brawurowo wykreował znakomity w tej roli Wojciech Kalinowski. Na wyróżnienie zasługiwała również Anna Pijanowska (m.in. Dama z talii kart), która potrafiła zróżnicować swoją grę, zwłaszcza ruch sceniczny i dopasować ją do charakterystyki kreowanych postaci.

Spektakl nie byłby tak udany, gdyby nie pierwszorzędne, designerskie kostiumy Justyny Łagowskiej, która już wcześniej odnosiła w tej dziedzinie sukcesy, mam na myśli nagrodę przyznaną jej podczas VizuArtu - Festiwalu Scenografów i Kostiumografów w Rzeszowie w 2012 roku.

Sztuka nie była przeznaczona dla dzieci, za to młodzież podczas przedstawienia nie gubiła koncentracji, odnajdywała swoje nuty w muzyce, swój styl w kostiumach i rozumiała jego język. Przyznam, że ja także z przyjemnością zanurzyłem się w tym przedziwnym  R'n'T, chociaż jestem już bardzo dorosły.

Kurzy się!

niedziela, 4 października 2015

Podróżować jest bosko

fot. Marta Ankiersztejn
Jarosław Kilian powrócił do lubianego przez siebie nurtu klasyki przeznaczonej także dla młodszej widowni i po „Przygodach Sindbada Żeglarza”, „Pinokiu” i „Czarnoksiężniku z krainy Oz” przygotował dla Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie adaptację „Podróży Guliwera” Jonathana Swifta w anonimowym, osiemnastowiecznym tłumaczeniu. 

Dzieło Swifta zostało wydane w 1726 roku i nawiązywało do popularnego w osiemnastym i dziewiętnastym wieku nurtu powieści podróżniczych. Należy w tym miejscu przypomnieć genialną ilustrację gatunku, która poprzedziła „Podróże”, a więc „Przypadki Robinsona Crusoe” Daniela Defoe. (1719)

fot. Marta Ankiersztejn
Jarosław Kilian stanął przed trudnym zadaniem z uwagi na niełatwe do pokazania sceny w Krainie Liliputów oraz u olbrzymów na Brobdingnag. Reżyser wykonał jednak swoje zadanie znakomicie. Dzięki ujęciom filmowym Piotra Niemyjskiego i animacjom Andrzeja Jobczyka aktorzy mieli niesłychaną frajdę być na przemian najprawdziwszymi liliputami, a już po chwili olbrzymami. 

Kapitalna była także scenografia przygotowana przez Julię Skrzynecką, dzięki której widzowie mogli zapoznać się z budową osiemnastowiecznych żaglowców oraz przeżywać sztorm na samym środku oceanu. Spektakl trwał blisko trzy godziny i trudnym zadaniem było utrzymanie uwagi najmłodszej części widowni, co udało się jednak w dużej mierze dzięki atrakcyjnej scenografii.

Godne zaznaczenia były również kreacje aktorskie, a zwłaszcza obszerna rola Guliwera dobrze i sprawnie zagrana przez Maksymiliana Rogackiego. Przypadli mi do gustu również królowie obydwu krain zaprezentowani przez Piotra Bajtlika (Cesarz Liliputu) i Adama Biedrzyckiego (Król Olbrzymów). Reżyser nie prawił morałów na temat zadufania ludzi w ich własną,  europejską cywilizację, a postawił na ilustrację wątku przygodowego i podróżniczego. To zadecydowało o tym, że „Podróże Guliwera” w Teatrze Polskim stały się świetną propozycją kulturalną przeznaczoną dla widowni w wieku od dziesięciu do stu dziesięciu lat. 

Kurzy się!

niedziela, 6 września 2015

KURZ / DUST / غبار

Trudno mi sobie wyobrazić  lepszy tytuł wystawy. Niestety, to jeszcze nie mój pokaz w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, a prezentacja dwudziestu trzech artystów z Belgii, Iranu, Kuwejtu, Libanu, Pakistanu, Polski i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Motywem przewodnim wystawy dla kuratorki Anny Ptak oraz współpracującej z nią Amandy Abi Khalil stał się kurz, stąd tytuł i to w trzech językach. Wystawę będzie można oglądać do 15 listopada 2015r.

fot. Barbad Golshiri
Kurz jest wszędzie, występuje jako pył pustyni i składnik miejskiego smogu. Anna Ptak zauważa w przewodniku do wystawy, że kurz jest spoiwem, a wręcz procesem, który łączy ze sobą ludzi i rzeczy, organizmy i geografie. Tematem wystawy jest więc artystyczne przetłumaczenie tego procesu, doświadczenie sprawczości materii i środowiska w samym dziele sztuki.

Bez wątpienia, kilka prac robi duże wrażenie, moją uwagę zwróciło dzieło The Untitled Tomb wykonane przez Barbada Golshiri’ego z Iranu, który przedstawił usypany sadzą przy pomocy metalowego szablonu nagrobek człowieka, który miał zostać zapomniany. 

Zapomnienie zostało zadekretowane przez miejscowe władze. Grób był bezimienny, a każda próba upamiętnienia kończyła się niszczeniem płyty nagrobnej. Artysta przygotował szablon, za pomocą którego rodzina lub znajomi za każdym razem sypiąc sadzę wykonywali gest upamiętnienia zmarłego. Krucha konstrukcja pracy nawiązywała również do rytuału rozsypywania prochów.

fot. Barjeel Art. Foundation
Kolejną pracą, która zaskoczyła mnie to Mixed Water, Lebanon – Israel 2013. Artysta, Charbel-joseph H. Boutros z Libanu pokazał zwykłą szklankę pełną wody, która była mieszaniną dwóch identycznych części wody mineralnej z Libanu (Sohati) oraz z Izraela (Eden). Artysta zbudował w ten sposób politycznie i fizycznie nieosiągalny akt połączenia w żywiole wody, komentując w ten sposób konflikt tych dwóch krajów o granicę morską. 

Dzięki pracy kuratorek widzowie przenoszą się w świat mało znany Polakom. Zwiedzamy na przykład Teheran, czy Bejrut. Mogę teraz z całą odpowiedzialnością potwierdzić, że od początku wierzyłem, że to zawołanie ma sens:

Kurzy się!

Nie namalowano żadnego obrazu

Poniżej obraz Tratwa Meduzy namalowany w 1819 roku przez Teodora Géricault. Statek Meduza z blisko czterystu osobami na pokładzie rozbił się na Morzu Śródziemnym w 1816 roku. Dla stu pięćdziesięciu rozbitków zabrakło miejsca w szalupach i dlatego zmontowali dla siebie prowizoryczną tratwę z materiałów, jakie były pod ręką. Tratwa była za mała dla tylu osób, a ponieważ dryfowała przez wiele dni, zabrakło wody i jedzenia. Dochodziło do przypadków kanibalizmu. (proszę spojrzeć, po lewej stronie obrazu na dole widać korpus człowieka). Ocalało tylko piętnaście osób. Katastrofa wywołała skandal, oskarżano rząd, oskarżano władze administrujące żeglugą, oskarżano kapitana.

Autor ukończył olbrzymi (ponad 7 metrów szerokości) obraz w 1819 roku. Artysta poświęcił mu wiele pracy, szkicował zwłoki, pracował w szpitalu psychiatrycznym, rozmawiał z ocalonymi, wszystko po to, aby wiernie odtworzyć sytuację na morzu i pokazać krańcowe uczucia na twarzach rozbitków. Géricault odniósł wielki sukces. Europejczycy przeżyli szok, a obraz przemówił do ich wyobraźni.

Ostrożnie szacuje się, że od 1990 roku do dzisiaj, podczas próby przekroczenia Morza Śródziemnego zginęło ponad dwadzieścia pięć tysięcy uchodźców z Afryki i Azji. Uchodźców, podkreślam to słowo, ponieważ ci ludzie zostali zmuszeni do ucieczki ze swoich domów, aby ocalić życie.

Arytmetyka podpowiada, że powinno zostać namalowanych przynajmniej sto sześćdziesiąt siedem podobnych, szokujących, nowych obrazów. Nie powstał żaden.

Jeden miesiąc pobytu uchodźcy w Polsce wg rzecznika Urzędu do Spraw Cudzoziemców kosztuje podatników ok. 1,4 tys. zł. Półroczny pobyt dwudziestu tysięcy uchodźców obciążyłby NASZ budżet kwotą 168 mln złotych. Z czasem, większość z nich podjęłaby pracę, która pozwoliłaby na samodzielne utrzymanie, a także na odprowadzanie podatków w wybranym przez uchodźcę kraju UE, także w Polsce.

Dla porównania, koszt jednodniowego referendum szacuje się na 90 mln złotych.

źródło: commons.wikimedia.org

Kurzy się!

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Poligon na Kujawach.

„Lilla Weneda” opisuje starcie legendarnych plemion Lechitów i Wenedów. Juliusz Słowacki umieścił akcję swojego dramatu w czasach pradziejowych, na terenie obecnych Kujaw, nad jeziorem Gopło. Michał Zadara, reżyser sztuki wystawionej w Teatrze Powszechnym, przeniósł ją i pokazał w bliżej nieokreślonym czasie w XX wieku. Najechani Wenedowie zostali pokazani jako formacje partyzanckie, a ich najeźdźcy Lechici zostali ubrani w mundury nowoczesnej armii, której metody przesłuchiwania jeńców kojarzyły się z NKWD lub CIA.

fot. Krzysztof Bieliński
Przyznam, że czekałem z niecierpliwością na to, jaka będzie warstwa wizualna tego spektaklu. Liczyłem na równie atrakcyjną scenografię, jak w wystawionym nieco wcześniej „Fantazym”, który przyznam podobał mi się dużo bardziej. Czekałem na dekoracje, które przeniosłyby widza w świat pierwotnych bagien, moczarów i mgieł. Niestety, pod tym względem przedstawienie nie spełniło moich oczekiwań. Tym razem Robert Rumas zdecydował się na proste rozwiązanie z dominującym na scenie, błotnistym placem, który bardzo przypominał scenografię z „Rewizora" Nikołaja Kolady wystawionego niedawno w warszawskim Teatrze Studio.

fot. Krzysztof Bieliński
Spektakl zaskakiwał mnie przeplatanką scen interesujących oraz interpretowanych w niezrozumiały sposób. Jeśli chodzi o te pierwsze, to godna podkreślenia była kreacja Arkadiusza Brykalskiego (Lech), który bardzo przekonująco zaprezentował mężczyznę, który co prawda miał problemy w relacjach z własną żoną Gwinoną (udana rola Pauliny Holz), ale jednocześnie wyśmienicie dawał sobie radę jako dowódca i żołnierz, a dodatkowo świetnie prezentował się  w mundurze (kostiumy Arek Ślesiński). Warte zauważenia były też role Derwida zagranego spokojnie przez doświadczonego Edwarda Linde-Lubaszenkę oraz żywego jak srebro, przekonującego Ślaza w wykonaniu Bartosza Porczyka.

Wielu scenom towarzyszył dźwięk helikopterów i odgłosy radiostacji wojskowych. Być może z tego powodu artyści bardzo często wręcz przekrzykiwali się. Nie przekonały mnie również kreacje obu córek Derwida. Lilla (Barbara Wysocka) przedstawiła tę postać w taki sposób, że bardziej przypominała hardą, sprytną i nieco wulgarną łączniczkę z oddziału partyzanckiego, niż kruchą, pełną dobroci i zdolną do najwyższej ofiary, kochającą córkę. Dodatkowo, nie mogłem zaakceptować interpretacji artystki, często pełnej dziwnych zawieszeń. Z kolei Roza (Karolina Adamczyk), szamanka plemienna i wróżbitka nie potrafiła wprowadzić na scenę mrocznej atmosfery czarów i tajemnicy. Była tylko krzykliwą, apodyktyczną kobietą, córką wodza. To było za mało.
  
fot. Krzysztof Bieliński
Słowacki przedstawił w dramacie dualizm struktury polskiego narodu, który wywiódł z teorii podboju, w której jedna grupa bardziej zwarta kulturowo i silniejsza cywilizacyjnie podbiła nowe tereny i zdominowała pokonane ludy. Teoria ta miała wytłumaczyć różne typy zachowań Polaków, a pośrednio wieszcz dał w ten sposób odpowiedź na pytanie o przyczyny klęski Powstania Listopadowego, których Słowacki upatrywał w braku bohaterstwa i upadku ducha walki.

Michał Zadara zawiesił te interpretacje pozostawiając widzów z obrazem bezlitosnej, współczesnej wojny, która nieuchronnie prowadziła do unicestwienia obu stron konfliktu. Potrzeba ofiary i bezowocne poszukiwanie niezłomnego ducha za sprawą instrumentów o nadprzyrodzonych właściwościach na zawsze zostały wpisane w wizję Polski i Polaków. Nihil novi sub sole.

Kurzy się!

wtorek, 4 sierpnia 2015

Medea, miłość i Marycha.

Krzysztof Czyżewski jest prężnym organizatorem i współtwórcą sejneńskiego Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”. W ramach tego ośrodka powstało również Międzynarodowe Centrum Dialogu malowniczo położone nad jeziorem w Krasnogrudzie.

Ideą działania Czyżewskiego było zawsze budowanie mostów skonstruowanych z tkanek kultury ponad podziałami sąsiadujących ze sobą w tym miejscu narodów. Pomysł jest godny poparcia, chociaż bardzo trudny w realizacji. Białorusini, Cyganie, Litwini, Niemcy, Polacy, Rosjanie, Tatarzy i Żydzi obecni na tych terenach wplątywani byli często w maszynerię wojen oraz odzierani z rozumu i serca przez totalitarne reżimy. To prowadziło do wyrządzenia wielu krzywd, a pamięć o tych czasach jest tutaj wciąż żywa. Trudności w zrozumieniu innych potęgują stereotypy, których wykorzenienie postępuje bardzo powoli. Zdarza się, że ten proces ulega zatrzymaniu bądź nawet odwróceniu. Dzieje się tak z różnych powodów, na przykład politycznych lub religijnych. Dyrektor Czyżewski może być więc spokojny, że pracy w Ośrodku  Pogranicze starczy jeszcze dla kilku ładnych pokoleń.

Bazą Ośrodka są Sejny, a miejscem, gdzie kilka dni temu obejrzałem „TRZY KOBIETY W METAMORFOZACH MITU MEDEI U OWIDIUSZA I PICASSA” była tzw. Biała Synagoga. Budynek przetrwał II Wojnę Światową pełniąc w tym czasie rolę remizy strażackiej. Niestety, po wojnie bóżnica została kompletnie zdewastowana, ponieważ urządzono w niej magazyn nawozów sztucznych. Teraz, po wykonaniu skromnych prac zabezpieczających budynek stał się obiektem kultury, w którym Ośrodek i jego goście prezentują swoje dokonania artystyczne.

Krzysztof Czyżewski, autor inscenizacji oparł swoje przedstawienie o słynne wydanie Metamorfoz Owidiusza przygotowane przez Alberta Skirę w 1931 roku (nakład 145 egz.) zawierające oprócz tekstów i ilustracji teczkę z 30 akwafortami samego Pabla Picassa. Cena tego niezwykle oryginalnego dzieła sztuki drukarskiej waha się dzisiaj od 50 do 70 tysięcy dolarów! Teksty z Metamorfoz podano w przekładzie Anny Kamieńskiej i Wandy Markowskiej.

Kopie grafik Picassa wyświetlane na ekranie stanowiły wyborną oprawę plastyczną inscenizacji w Sejnach. Warto podkreślić także ciekawe oświetlenie (Wojciech Schroeder), którego efekty były potęgowane przez blask świec niesionych przez widzów. Tak, podczas inscenizacji widzowie wędrują po synagodze! Całość uzupełniła niezła, współczesna muzyka, która jednak przywoływała klimat antycznej tragedii (skomponowana i wykonana przez Michała Moniuszkę i Kacpra Schroedera).

Reżyser i narrator wybrał wątek Medei i Jazona jako dominujący w tej inscenizacji, ale opowiadany przez trzy kobiety: czerwoną – Medeę (Bożena Szroeder), białą -  Hypsypile z Lemnos (Teresa Witkowska) oraz czarną – ponownie Medeę, ale inną, piszącą list o zdradzie do Jazona (Małgorzata Sporek-Czyżewska).

POGRANICZE fot. Dionizy Kurz
Krzysztof Czyżewski zwrócił uwagę widzów na aspekty, które szczególnie go zainteresowały w podróży Argonautów po Złote Runo. Załoga pod wodzą Jazona odwiedzała liczne królestwa i poznawała ich kulturę oraz obyczaje. Zrozumienie dla ich odmienności oraz poszanowanie obcych obyczajów pozwoliło im być skutecznymi. Dopiero podczas drogi powrotnej zdrady, złamanie panujących zasad i niedotrzymanie obietnic przez Jazona sprowadziły na niego kłopoty. Jazon nie dotrzymał ślubów, wykorzystał Medeę, odebrał spokój i miłość kilku innym kobietom, a sam skończył w samotności pozbawiony zrozumienia i współczucia Greków.

To wersja historii uczucia Greka i barbarzynki zaproponowana z Pogranicza. To nie był wielki spektakl, a jedynie skromna, parateatralna opowieść. Warto jednak odnaleźć Sejny, które leżą nad rzeką Marychą, kupić bilet i przypomnieć sobie tę wielką miłość. 

Kurzy się!

czwartek, 25 czerwca 2015

Tu leży pies pogrzebany.

Michał Zadara przed premierą „Fantazego” w Teatrze Powszechnym deklarował, że głęboko wierzy w siłę tekstu Juliusza Słowackiego. Reżyser zapewniał także o swojej staranności w odwzorowaniu detali historycznych i kostiumów (Julia Kornacka). Rzeczywiście, artysta nie eksperymentował i nie umieścił Fantazego Dafnickiego w postmodernistycznym, klubowym wnętrzu oraz nie przypisał Dianie tatusia, który był oligarchą z Podola.  

Michał Zadara postarał się za to stworzyć „piękny” obraz, który miał oczarować widza. I rzeczywiście, urocza scenografia (Robert Rumas) wyglądała jak na dziewiętnastowiecznej rycinie i pokazywała pałacowy ogród w stylu angielskim z dominującymi nad sceną fantastycznymi klonami. Widoczna była także fasada rodowej rezydencji Respektów z fragmentami dwóch pięknych kolumn oraz pałacowymi drzwiami. Plan był taki, żeby dopiero na ten sielski obrazek nałożyć archaiczny, a jednocześnie wyrafinowany tekst Słowackiego, który łączył wielowątkową akcję tej tragikomedii. W rezultacie widzowie otrzymali klarowny i zrozumiały spektakl, zwłaszcza, że twórcy dołożyli starań, aby dodatkowo przedstawić widzom krótką prezentację najistotniejszych faktów historycznych z czasów akcji tej sztuki. To było bardzo dobre posunięcie dlatego, że „Fantazy” nigdy nie był dramatem często grywanym, a jego omawianie było wręcz pomijane w szkolnych programach z języka polskiego.

fot. Krzysztof Bieliński
Archaiczny tekst Słowackiego był trudny. Artyści zanim poczuli się w nim swobodnie z pewnością włożyli w jego opanowanie wiele pracy po to, aby nabrać pewności i móc niuansować swoje wypowiedzi. Należy podkreślić, że wszyscy sprostali zadaniu. Najbardziej zwróciły moją uwagę kreacje męskie, a mam tu szczególnie na myśli fantastycznego Mariusza Benoit (Major Wołdemar Hawryłowicz) oraz bardzo charakterystycznie zagranego przez Mateusza Łasowskiego nieokrzesanego, porywczego, ale w gruncie rzeczy poczciwego Jana.

Świetnie zaprezentowali się również zgrabnie współpracujący na scenie Michał Sitarski, który grał rolę tytułową oraz Michał Czachor (Rzecznicki). Ten drugi był świetny zwłaszcza w scenie drwin z hrabiny Idalii (udana rola Barbary Wysockiej) po rzekomym jej porwaniu przez Kałmuka. Na kilka ciepłych słów zasługują także dwie bardzo młode artystki grające córki państwa Respektów: Dianę - Karolina Bacia, studentka Szkoły Teatralnej i Stellę, Nela Nykowska, uwaga, jeszcze gimnazjalistka!

fot. Krzysztof Bieliński
Spektakl zdominowany został przez akcenty komiczne, ale to nie jest wielkie zaskoczenie. Taka jest materia tej tragikomedii. Można powiedzieć, nawiązując do sceny pożegnania z wyżłem Fantazego: w tej sztuce, właśnie tu leży pies pogrzebany (genialna scena)! Oczywiście, część oceniających przedstawienie może zacząć podnosić kwestie rzekomego zagubienia przez reżysera wielowymiarowości tego utworu, a więc kwestii ideowej związanej z mistycyzmem, do której Słowacki akurat w tej sztuce pokazał lekki dystans, kwestii politycznej, mam tu na myśli rozrachunki po Powstaniu Listopadowym oraz charakterystyki postaw Polaków i Moskali, tudzież wzorca honorowego zachowania, który nakazuje czasami złożenie najwyższej ofiary (Major) oraz być może jeszcze kilku innych warstw.

fot. Krzysztof Bieliński
Nie o to chodzi! „Fantazy”, to jest po prostu dobrze napisana sztuka, która przedstawia określone realia prowincjonalnej, podolskiej arystokracji i bogatej szlachty z połowy XIX wieku. Te grupy społeczne zostały osłabione przez zabory i represje po zrywach powstańczych. Na naszych oczach w spektaklu odchodzi pewien świat, ale bohaterowie sztuki czują się jeszcze świetnie: bawią się, słuchają w salonie muzyki Chopina, dyskutują o poezji,  podróżują po świecie, a zdarza się, że w ich mistycznych poszukiwaniach wspomaga ich palenie opium! To kolorowy i bajkowy świat, który dopiero zostanie zniszczony w drugiej połowie XIX wieku przez kolejne powstanie, ale też przez decyzję o zniesieniu pańszczyzny, która w Polsce w zasadzie była decyzją o zniesieniu niewolnictwa. Uwłaszczenie umożliwiło swobodny przepływ ludzi ze wsi do miast, a więc także narodziny nowoczesnego kapitalizmu do którego arystokracja i szlachta nie potrafiły się zaadaptować.

„Fantazy” Juliusza Słowackiego, tu powtórzę, to jest świetnie napisana sztuka, która została bardzo atrakcyjnie pokazana w Teatrze Powszechnym i w efektowny sposób zamknęła tegoroczny sezon.

Kurzy się!