Janusz Wiśniewski w warszawskim Teatrze Ateneum z dużą swobodą dokonał
artystycznej transformacji klasycznej komedii Moliera „Les Femmes Savantes” i pokazał ją pod nazwą "Dziewice i mężatki". Reżyser przygotował swoją realizację
w konwencji czarnej komedii. Wiśniewski był konsekwentny w każdym elemencie
przedstawienia. Artysta zadbał także o to, aby jego intencje były jasne od
pierwszej minuty spektaklu i już w początkowej scenie uprzedził widzów, że tym
razem dostaną coś, czego u Moliera raczej się nie spodziewali. Po niespodziewanym
entrée Henryka Łapińskiego, który był kapitalnie ucharakteryzowany na
Piekielnego Służącego – Śmierć, nie było już cienia wątpliwości, w co będziemy się
tego wieczoru bawić.
fot. Bartek Warzecha |
Artyści Ateneum mieli wielką frajdę z gry w tym
przedstawieniu. Niektóre postaci były wręcz popisowo przedstawione, mam na
myśli przede wszystkim rozbrajającego Tadeusza Borowskiego w roli Madame Wadius
– klasycyzującej pisarki ezoterycznej oraz Marię Ciunelis, która wspaniale
odnalazła się w roli otumanionego haszyszem brata (!) Chryzala. Dodając jeszcze
do tego sceny z udziałem komicznej pary: Chryzala (Marian Opania) i Marcyny
(Dorota Nowakowska) otrzymaliśmy komediowo-wybuchowy zestaw dosłownie i w
przenośni.
fot. Bartek Warzecha |
To był spektakl, który spełnił moje oczekiwania.
Tak wyobrażam sobie teatr. Sztuka działała na wszystkie moje zmysły.
Podziwiałem kostiumy i znakomite charakteryzacje, moją uwagę przyciągały oryginalne
pomysły inscenizacyjne i nietypowy ruch sceniczny oraz choreografia
przygotowana przez Emila Wesołowskiego.
Aktorzy pokazali widzom interpretacje ról
zjednoczone spójną wizją artystyczną zaproponowaną przez reżysera. Nikt nie
grał na boku, dla siebie. Całość została idealnie dopełniona muzyką napisaną
przez Jerzego Satanowskiego. Spektakl miał tempo, a widzowie nie nudzili się ani
przez chwilę, a po zakończeniu przedstawienia żałowali, że godzina z okładem
upłynęła tak szybko.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz