poniedziałek, 14 marca 2016

Diabli wiedzą, co to za spektakl

Woland wylądował w Warszawie, będą kłopoty. Janiczak i Rubin performują w T. Powszechnym na Pradze.

Niecodzienny spektakl oparty na motywach „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa przygotowała w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie artystyczna spółka Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin. To, co było kiedyś nieśmiało widoczne tylko w jednej scenie przemarszu młodziutkiej carycy wśród widzów z teatrzykiem à la Marcel Duchamp na piersiach, a więc wręcz namacalnej interakcji z widownią, w spektaklu „Każdy dostanie to, w co wierzy”, stało się podstawą konstrukcji  sztuki.

Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak.
fot. Teatr Wybrzeże
Twórcy przedstawienia postanowili zainscenizować pobyt grupy Wolanda w Warszawie. Messer chciał sprawdzić w ten sposób, co Polacy zrobili ze swoją wolnością i demokracją. Woland Bułhakowa miał magiczne możliwości dotarcia praktycznie w dowolne miejsce Moskwy, ale na Warszawę to było za mało. Messer nie mógł (nie chciał?) odwiedzić Sejmu, najważniejszej Kancelarii w Polsce czy też Ministerstwa Obrony Narodowej, a szkoda! Woland jednak nie zawiódł, zgodnie ze swoim zwyczajem wprowadził i tak kolosalne zamieszanie na warszawskich ulicach, a relację z tego widzowie mogli obejrzeć na dwóch ogromnych ekranach. 

Twórcy zagwarantowali przed premierą, że kolejne przedstawienia będą różnić się od siebie o tyle, o ile zażyczy sobie tego widownia. Rzeczywiście, każdą istotną kwestię podczas spektaklu poddano głosowaniu, a nad wszystkim czuwała jak mąż (żona) zaufania Hela, której rolę wypełniła świetna w tej kreacji Klara Bielawska. Podsumowując: można było powiedzieć, że tylko diabli wiedzieli, jak potoczy się akcja.

Muszę przyznać, że nie zazdrościłem artystom na scenie. Niejednokrotnie byli zmuszani do szybkiej reakcji wobec zmiennej i nieprzewidywalnej sytuacji. Trzeba przyznać, że dawali sobie świetnie radę: padały celne riposty i pointy, a brylował na tym polu rozluźniony Michał Czachor, który wyśmienicie zagrał Wolanda. Na ile była to improwizacja, a na ile efekt drobiazgowo rozpisanego algorytmu, pozostanie to tajemnicą twórców.

Z drugiej strony, pomimo świetnego serwisu (ogóreczki i coś mocniejszego) nie czułem także komfortu, kiedy padały pytania ze wspaniałej, okrągłostołowej (świetna scenografia Mirka Kaczmarka) sceny wprost do nas, widzów! A stawiano nam niewygodne pytania. Udzielenie odpowiedzi wymagało weryfikacji własnych poglądów i niemiło zgrzytało o stereotypy, które okazały się być ciągle z nami.

Pomocnicy Wolanda, a tu szczególnie wybił się na pierwszy plan Mateusz Łasowski jako Behemot, który w charakterystyczny dla diabelskiego kota sposób absorbował uwagę pięknych dam, pytali z naukową dociekliwością o różne rzeczy, między innymi o zarobki, oszczędności w walutach obcych, preferencje wyjazdów wakacyjnych, a także o seks. Pytali również o stany fundamentalne dla naszego życia, a więc o poczucie wolności, zależność wolności od stanu konta bankowego, a w końcu również o miłość.

Trudna sprawa. Czy tkwimy zabetonowani w koleinach przyzwyczajeń? Czy stać nas jeszcze na podjęcie starań o spełnienie naszych marzeń?

Hela, jeszcze raz to samo!

KLIKNIJ - TEN TEKST MA WERSJĘ AUDIO   

Kurzy się!     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz