Świetny Krzysztof Szczepaniak w musicalu Cabaret w T. Dramatycznym w PKiN reż. Eweliny Pietrowiak.
Ewelina Pietrowiak zdecydowała się na ryzykowny i niecodzienny krok. Wyreżyserowała w klasycznym teatrze dramatycznym musical. Poprzeczka była zawieszona niesłychanie wysoko, bo nie był to jakiś tam musical, ale sławny broadwayowski „Cabaret” spółki J. Kander, F. Ebb, który stał się później bazą do powstania nie mniej słynnego filmu Boba Fosse z 1972 roku z Lizą Minelli, Michaelem Yorkiem i Joelem Greyem.
Ryzyko się opłaciło!
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska |
Od razu było widać, że artyści włożyli w przygotowanie musicalu
mnóstwo pracy. Na scenie podziwiać można było ich brawurowe wykonania
wszystkich znanych przebojów „Cabaretu”. Wokalnie spektakl był w zasadzie bez
zarzutu. Mój niewielki niedosyt wzbudziła jedynie choreografia, która mogłaby być bardziej rozbudowana.
Na pierwszy plan zdecydowanie wybijał się charyzmatyczny
Krzysztof Szczepaniak (Mistrz Ceremonii). Ten świetny aktor sprawdził się
już wcześniej w tego typu roli, pokazując wspaniałą kreację Klitandera w
Mizantropie Moliera wystawionym również w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Grzegorza
Chrapkiewicza. Szczepaniak wtedy śpiewał, tańczył i sugestywnie poruszał się po
scenie stylizując się na gwiazdę rocka i R&B, Prince’a. Widać było, że
artysta od tego czasu bardzo się rozwinął, a w „Cabarecie”
zaprezentował fantastyczną dyspozycję. Jego:
- Meine Damen und Herren, Ladies and Gentlemen! – mroziło plecy. Wykonawców na
scenie świetnie wspierał sześcioosobowy band.
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska |
Musical miał też obszerną warstwę dramatyczną,
którą stanowiła m.in. historia miłości
Sally Bowles (Anna Gorajska) i Cliffa Bradshawa (udana rola Mateusza Webera).
Drugą świetną parę tworzyli na scenie znakomita Agnieszka Wosińska (Fräulein
Schneider) wraz ze wzruszającym Piotrem Siwkiewiczem jako Herr Rudolfem Schultzem.
Godne zauważenia były także ciekawe kostiumy i klubowa scenografia Katarzyny
Nesteruk.
Świat muzyki i wątki dramatyczne przeplatały się na
scenie, a kolejne kabaretowe numery wręcz komentowały wypadki z życia berlińczyków.
Były to ostatnie swobodne chwile beztroskiego Berlina lat trzydziestych. Można powiedzieć,
że kabaret „Kit Kat” był ostatnim bastionem wolności. Potem Niemcy spowiła faszystowska
noc.
I taki był również Cabaret w Teatrze Dramatycznym. Jak życie. Przeplatał wzruszenie z zabawą, śmiech z płaczem, a szczęście z dramatem.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz