niedziela, 27 maja 2018

Oświecenie nad Wisłą


„Czym jest Oświecenie?” to nowa wystawa prezentowana w warszawskim MSN nad Wisłą. Kuratorzy wystawy: Łukasz Ronduda i Tomasz Szerszeń dokonali wyboru rysunków i rycin ze zbiorów króla Stanisława Augusta, które przetrwały zawieruchy wojenne i są obecnie prezentowane w całości jako Gabinet Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie.

W „Czym jest Oświecenie” prace artystów i uczonych z osiemnastego wieku zostały skomentowane dziełami współczesnych twórców, które dobrała i częściowo wykonała własnoręcznie Goshka Macuga – znana polska artystka rezydująca w Londynie.

Można powiedzieć: NO WOMAN, NO KRAJ. (mat. MSN)
Wystawa jest nietypowa dla MSN. W krótkiej historii placówki nad Wisłą jeszcze takiej nie było. W zasadzie to nie wystawa artystyczna (a przynajmniej nie tylko), a prezentacja naukowa. Akademicki sposób eksponowania rysunków i rycin podkreślały klasyczne, zwisające na długich linkach biblioteczne lampy. Moim zdaniem dawały jednak za mało światła, co utrudniało komfortowe obcowanie z eksponatami.

Kolejnym zaplanowanym elementem scenografii tej wystawy było olbrzymie, skomponowane z wielu fragmentów krzywe lustro powieszone na wschodniej ścianie sali wystawowej. Przekaz kuratorski był prosty – drodzy widzowie, przejrzyjcie się w tym lustrze, a dostrzeżecie problemy osiemnastowiecznej Europy, które przetrwały do współczesności, choć często w zdeformowanej formie.

Rysunki i ryciny, które rekomenduję oglądać poruszając się po sali w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara ilustrują na pierwszej stacji-stole ekspozycji iluminację, a więc symbol oświecenia dosłowny i przenośny. Na kolejnych stołach (świetnie zaprojektowanych przez Pracownię Macieja Siudy i wykonanych przez S4P Manufaktura Mebli) widzowie oglądają kolejne prezentacje tematyczne, takie jak antyklerykalizm, pojmowanie demokracji, emancypację kobiet, spojrzenie na kolonializm oraz wiele, wiele innych. Podróż po wystawie zamyka niesamowita prezentacja, która wieści zmierzch cywilizacji ludzi na rzecz cywilizacji technologii.

mat. MSN
Jedną z wielu ciekawostek wystawy jest prezentacja pierwszego projektu Świątyni Opatrzności Bożej Jakuba Kubickiego (projekt zrealizowany współcześnie jest dużo gorszy!), którą pierwotnie planowano wybudować jako świątynią „Najwyższej Opatrzności” i ponad-wyznaniowe, synkretyczne miejsce kultu.

Śledzenie i porównywanie zachowania i poglądów ludzi w epoce Oświecenia i współcześnie jest bardzo interesujące, ale wydaje się, że należy powstrzymać się z wyciąganiem zbyt daleko idących wniosków. Ponad 200 lat czyni różnicę i to fundamentalną. Warto wyrobić sobie własne zdanie na ten temat, zwłaszcza że bilet kosztuje tylko złotówkę.

Kurzy się!


Święte nic

"Święte nic” to tytuł wystawy w Zamku Ujazdowskim prac pary krakowskich artystów: Jakuba Juliana Ziółkowskiego i jego partnerki, koreańskiej malarki Hyon Gyon. Artystka jest znana w Hong-Kongu, Japonii i Stanach Zjednoczonych, a jej podstawową inspiracją malarską jest koreański szamanizm. Hyon Gyon będąc dzieckiem wzięła udział w pogrzebie babki, podczas którego uległa fascynacji obrzędami szamańskimi.

fot. Bartosz Górka
"To, czego doświadczyłam, to proces oczyszczenia z negatywnych emocji towarzyszących ludzkim tragediom. Tym tematem konsekwentnie interesuję się do dziś. Rytuał był niekończącym się cyklem tworzenia i umierania, w którym smutek, radość, gniew, przywiązanie, miłość, nienawiść, ludzka obsesja na punkcie życia, lęk przed śmiercią, pożądanie i ból zostały w całości pokonane i „połknięte”. Doświadczenie wywarło na mnie głęboki wpływ zarówno jako na człowieku, jak i na artystce, czułam, że wreszcie znalazłem swój temat” – mówiła Hyon Gyon w 2013 roku w wywiadzie dla czasopisma Guernica Magazine.

Jakub Julian Ziółkowski to z kolei jeden z najbardziej znanych w Europie współczesnych, polskich malarzy. Jego malarstwo jest bardzo charakterystyczne, wyrafinowane, nawiązujące do tradycji kultury europejskiej, ale także czerpiące ze sztuki Wschodu. Niedawno malarz odwiedził Wietnam, a efektem jego wielomiesięcznej podróży są prace, w których Ziółkowski eksperymentował z obrazami malowanymi na szkle akrylowym. Powód był prosty, płótno nie wytrzymywało azjatyckiej wilgoci. Jego „wietnamskie” obrazy epatują barwnymi plamami przedstawiającymi dżunglę, duchy, tygrysy, ale i… amerykańskie dolary, co powróciło także na wystawie „Święte nic”.
fot.Bartosz Górka
Zaskoczeniem jest fakt, że dwójka malarzy, która lubi malarstwo wielkoformatowe przygotowała wystawę składającą się zaledwie z kilku obrazów Ziółkowskiego, ale za to z kilkudziesięciu instalacji. Instalacji przyciągających oko kolorem i rozmachem w stylu azjatycko – odpustowym.
Wystawę otwierają nadpalone, podarte, kolorowe flagi. To symbol swoistego Katharsis Hyon Gyon: artystka doznała oczyszczenia po ceremonii szamańskiej. Dwa elementy, do których odwołuje się w swoich flagach to chaos, a także zerwanie barier odzwierciedlone przez rozdarcie i nadpalenie tkanin.
Dalej uwagę zwracają przedziwne figury, które być może przedstawiają fazę liminalną duszy ludzkiej, moment kiedy czeka na końcową przemianę. Liche materiały z jakich wykonano figury pogłębiają poczucie tymczasowości. Figury symbolizują charaktery ludzi, którzy najprawdopodobniej doświadczą niebawem inkarnacji.
Wiele figur ma charakter wotywny. Czeka je spalenie, kiedy po obrzędach przestaną być potrzebne do kontaktu z duchami. Takie spalenie pokazują instalacje wideo przygotowane przez Ziółkowskiego.
W wielu pracach Hyon Gyon używa czarnych, sztucznych włosów. Wiesza włosy w różnych miejscach, jak totemy. Włosy rosną po śmierci i symbolizują siłę duchową. Czarny kolor wskazuje możliwość odrodzenia po śmierci.
fot. Bartosz Górka
Ciekawą pracą jest „miękka kaplica”. To jurta obłożona używanymi maskotkami. W środku wyświetlany jest materiał wideo Ziółkowskiego. Ziółkowski pokazany jest jako szaman i słucha transowej muzyki. Towarzyszy temu migotanie świetlnej kuli z dyskoteki „Gorączki sobotniej nocy”. Jurta jest symbolem podróży, podróży artystki w sensie dosłownym (Korea, Japonia, USA, Polska), ale także w sensie przenośnym, duchowym i artystycznym. Praca nawiązuje też do wyobcowania i stygmatyzowania szamanów w relacjach społecznych. Potrzebni są ludziom tylko w czasie obrzędów.
Osobną, ciekawą prezentacją jest sala pt. „Chory z miłości”. W stanie chorobowym miłością napełniane są wszystkie naczynia, nocniki, wazy i amfory. Produkcja miłości jest niekontrolowana, tak jak produkcja makaronu, którym Wojciech Pokora napełniał kolejne misy, garnki i talerze w komedii „Poszukiwany, poszukiwana”. Naczynia puchną od nadmiaru miłości. Rzeczywiście, artyści są w związku, o którym mówią, że jest pełen szalonej miłości.
fot. Bartosz Górka
I na koniec samotny Ian Moon – autoportret rzeźbiarski Ziółkowskiego odosobniony w małej salce zamkowej wieży. Artysta pokazany jest w przebraniu rockmana, który patrzy na obiekty wystawy pokazane w sali obok. Siedzi w swojej pięknej ramonesce nabitej ćwiekami z przyczepionymi przypinkami, które wyglądają jak przedmioty wotywne i spokojnie patrzy. Może to miał być żart, ale jest to komentarz artystów do wystawy, bo czyż nasz świat nie jest pełen kompletnie pomieszanych symboli i znaczeń?

Kurzy się!


niedziela, 20 maja 2018

Dama Kameliowa - wielka miłość, namiętność, cudowne stroje i Chopin.

Niewielki margines licznej grupy prostytutek w dziewiętnastowiecznym Paryżu stanowiły damy o wysokim statusie, paryskie metresy i kurtyzany, które uprawiając sztukę erotyczną wyróżniały się nie tylko pięknością, ale również znajomością kultury, filozofii, a nawet polityki. Nic dziwnego, że wiele historii z tamtych czasów opowiadanych przez artystów działo się właśnie w buduarach i salonach takich dam. Tytułowa bohaterka baletu, Marguerite Gautier była właśnie kurtyzaną. Kochało ją wielu mężczyzn, co powodowało nieustannie konflikty obficie podlewane ich zazdrością i gniewem. Historia opowiedziana w balecie krąży wokół szaleńczej miłości Armanda i Marguerite.

fot.Ewa Krasucka
W opisywanym przeze mnie spektaklu tańczyli artyści przypisani do tak zwanej drugiej obsady, gdzie partię Marguerite wykonywała Maria Żuk, a rolę Armanda Dawid Trzensimiech. Choreografia Johna Neumeiera pomimo upływu lat wciąż zaskakuje nowoczesnością i skalą trudności. Partie solistów pełne są wielu różnorodnych podnoszeń, często niskich i wykonywanych w bliskim kontakcie. Debiutujący w swych rolach artyści zaprezentowali wysoki poziom techniczny, chociaż w jednej ze scen tancerzom „udało się” szczelnie owinąć głowę Armanda tiulem z kostiumu partnerki, co przez moment przypomniało dzieła bułgarskiego artysty Christo, który szczelnie "opakowywał" kolorową folią różne obiekty. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i nie doszło do upadku.

Dama Kameliowa to prawdziwy teatr tańca. Maria Żuk nienagannie wykonała swoją partię, ale zatańczonej przez nią Marguerite zabrakło nieco aktorskiego wyrazu i żarliwości. Widzowie nie poczuli całkowitego utożsamienia artystki z jej bohaterką, a przecież tylko w ten sposób można było zatańczyć romantyczne partie wiarygodnie. W tej chwili w zespole Polskiego Baletu Narodowego moim zdaniem najwyższe kwalifikacje aktorskie do tej roli posiada Yuka Ebihara, która jest zdolna do pełnej, wręcz ekstremalnej identyfikacji z bohaterką.

fot. Ewa Krasucka
Miłość dziewczyny zostaje stłumiona przez interwencję ojca Armanda, który przekonał ją, że dla dobra chłopaka powinna go odtrącić. W roli ojca wystąpił Robert Bondara. Artysta idealnie przekazał swoim na pozór prostym, zdyscyplinowanym tańcem uniwersalne emocje rodziców, którzy bezwarunkowo chcą chronić swoje dzieci. Zadbał przy tym o odpowiednią, nieco formalną formę tego przekazu. Brawo! 

Balet Dama Kameliowa Johna Neumeiera ma już 40 lat. Bardzo się cieszę, że ta inscenizacja będzie grywana regularnie w Warszawie. Nie tylko ze względu na świetny taniec, ale przede wszystkim z uwagi na znakomicie ilustrującą wydarzenia na scenie muzykę. Poza tym, jest tu wszystko, co powinno być w romantycznej historii: wielka miłość, namiętność, cudowne stroje i Chopin. Czego chcieć więcej?

Kurzy się!