piątek, 20 maja 2016

Pouczająca historia życia Jakuba Lejbowicza

Sekrety tajemniczej sekty ujawnione! Księgi Jakubowe w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Powszechnym

Hieronim Bosch, Ogród rozkoszy ziemskich, fot. Wikipedia
Pisarz Javier Sierra uważa, że „czytany” od prawej do lewej strony słynny obraz Hieronima Boscha nazywany „Ogrodem rozkoszy ziemskich” ukrywa losy sekty religijnej, która była prześladowana przez inkwizycję. Na prawym skrzydle tego zagadkowego tryptyku widać piekło, które wg Sierry było ówczesnym życiem, na środku Bosch namalował różne, przesycone erotyzmem rytuały, których odprawienie miało umożliwić członkom sekty wejście do raju namalowanego po lewej stronie, gdzie na swoich wyznawców czekał już Chrystus w towarzystwie Ewy i Adama.

Ewelina Marciniak w wyreżyserowanej przez siebie sztuce opartej na wątkach „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk pokazała historię symbolizowaną właśnie przez środkową część tryptyku i zgrabnie zasygnalizowała to przedstawiając fragment obrazu na wyświetlonej, cyfrowej quasi-kurtynie. Spektakl pokazywał właśnie ten, umowny etap z życia sekty Frankistów, a więc nic dziwnego, że na scenie było widać również dużo nagości. Kurtyna nie była końcem ciekawych odwołań plastycznych. Widzowie zastali scenę zasypaną piaskiem i drobnym żwirem symbolizującymi wyboiste i zakurzone drogi osiemnastowiecznego Podola. Motyw wędrówki został wyraźnie i trafnie podkreślony przez autorkę scenografii, kostiumów i świateł, Katarzynę Borkowską. Grupa Jakuba Franka prowadziła nomadyczny tryb życia, a zdarzało się, że była po prostu przeganiana z różnych miejsc i musiała podróżować i to często w dobrym tempie.

Na ścianie tuż za sceną powieszono natomiast oprawione w barokowe, ozdobne ramy lustra, które pozwalały widzom oglądać występujących na scenie artystów z niecodziennej perspektywy. Zwierciadła zostały także umiejętnie użyte do oświetlenia scenicznych bohaterów światłem odbitym. Wyobraźnia podpowiadała, że chodziło o metaforę sposobu narracji. Historia Jakuba Franka była opowiadana wyłącznie przez osoby, które widziały go, słyszały o nim lub opowiadano im o nim, a nie przez samego bohatera. W konsekwencji, widzowie musieli samodzielnie poskładać na swój użytek ułamki obrazów Jakuba, przywódcy sekty, wyłącznie na podstawie relacji osób trzecich. To naturalnie korespondowało z podzielonym taflami luster widokiem, który odwzorowywał jedynie fragmenty rzeczywistości.

Niestety, konsekwencją takiego pomysłu narracyjnego Olgi Tokarczuk powielonego przez Ewelinę Marciniak było uniemożliwienie wykonania zadania kreującemu tytułową postać, Wojciechowi Niemczykowi. Artysta nie mając do dyspozycji żadnego znaczącego tekstu, nie miał szans na zmierzenie się z mitem charyzmatycznego Jakuba Franka. Kto wie, może lepszym pomysłem dramaturgicznym byłaby całkowita rezygnacja z pokazywania Franka na scenie? Widzowie nie zrozumieli, czym ten człowiek zaskarbił sobie zaufanie i miłość tysięcy ludzi, którzy podążyli za nim na podbój Europy.

fot. Magda Hueckel
Wracam jednak do plastycznej oprawy spektaklu, która była jego najmocniejszą stroną. Zachwyciły mnie niesamowite światła wraz z efektami laserowymi, a także podobały mi się kostiumy, zwłaszcza wschodnia kreacja Chany (udana rola Julii Wyszyńskiej). Ciekawym pomysłem było też użycie lalek (Agata Kucińska) w pierwszej części przedstawienia, co dodało baśniowego kolorytu scenie pogrzebu Jenty. Można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że „Księgi Jakubowe” w reżyserii Eweliny Marciniak obrazami stały.

Kreacje aktorskie nie skupiły na sobie już tak wielkiej uwagi. Podobał mi się Mateusz Łasowski, który zaprezentował z charakterystycznym dla siebie dystansem, który lubię, postać biskupa Dembowskiego. Podkreślę także udane role Agaty Woźnickiej jako magnatki Kossakowskiej oraz bardzo dwuznaczną, praktyczno - romantyczną interpretację postaci pani Drużbackiej w wykonaniu Elizy Borowskiej. Ciekawie została pokazana relacja Drużbackiej z księdzem Chmielowskim. Było w niej coś na kształt niewinnej, ale jednak w pewnym sensie erotycznej fascynacji. Obie artystki wypadły świetnie w dowcipnej scenie podróży przez podolskie wertepy, w której ujawniły swój talent komediowy. Bardzo liczyłem na błysk talentu Bartosza Porczyka (Moliwda), ale jednak odczułem niedosyt. Może po prostu ta rola była dla niego za mała.

fot. Magda Hueckel
Ewelina Marciniak zmierzyła się przy pomocy tej realizacji z popularnym mitem, że Polska była krajem tolerancyjnym i przyjaznym odmiennościom. Przywoływani często jako sztandarowy przykład polskiej tolerancji i gościnności Bracia polscy zwani arianami (XVI w.) zostali przecież w końcu wydaleni z terenu Rzeczpospolitej jako heretycy, a królewskie wojsko spaliło w Rakowie jedną z największych, ówczesnych bibliotek kościoła reformowanego w Europie. Blisko dwieście lat później Jakub Frank po przejściu na katolicyzm i chrzcie, który ogłoszono wielkim sukcesem w nawracaniu heretyków został również oskarżony o herezję i spędził uwięziony na Jasnej Górze trzynaście lat! Frank traktował przyjmowane przez siebie niejako po drodze religie jedynie jako środek transportu, który miał go połączyć z Bogiem.

Tytułowy bohater sztuki na swój sposób odniósł zwycięstwo, umierał przecież jako szlachcic i baron, otoczony sporą rzeszą swoich wyznawców. Taki awans bez kilku zmian wyznania, w tym dwóch chrztów katolickich, nie był możliwy. Czy zwycięstwo odniosła swoją inscenizacją Ewelina Marciniak? Warto wybrać się do Teatru Powszechnego i mieć szansę na udzielenie własnej odpowiedzi na to pytanie.


Olga Tokarczuk czyta fragment "Ksiąg Jakubowych"


Kurzy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz