czwartek, 2 czerwca 2016

Humor z podtekstem erotycznym na szóstym piętrze Pałacu Kultury

Nienawidzę rosyjskich sztuk. Nic się nie dzieje, a płaci się jak za musical. Woody Allen na 6.piętrze !

Sztuka wystartowała leniwie, Sheila (Sonia Bohosiewicz) i Norman (Marcin Perchuć) świętując siódmą rocznicę ślubu zaprosili na grilla siostrę Sheili Jenny (Joanna Liszowska) z mężem Davidem (Wiktor Zborowski). Tak rozpoczęło się przedstawienie "Miłość w Saybrook" Woody Allena w reż. Eugeniusza Korina wystawione w Teatrze 6.piętro w Warszawie. Bohaterowie cieszyli się ospałą, weekendową atmosferą spędzając czas na tarasie pięknego domu położonego blisko plaży. Miasteczko Old Saybrook jest bogatym przedmieściem Nowego Jorku, które leży w cudownym miejscu nad morzem i posiada doskonałe połączenie promowe z Long Island. Z okna luksusowego budynku roztaczał się wspaniały widok na kanał i rozlewiska rzeki Connecticut. Pomysłowo odtwarzała ten pejzaż scenografia przygotowana przez Macieja Chojnackiego.

fot. Jarosław Niemczak
Woody Allen w charakterystycznym dla siebie stylu napisał zabawne dialogi, dzięki którym artyści od samego początku spektaklu zaczęli wprowadzać widzów w dobry nastrój. Stary Mistrz (sztukę wydano w 2003 roku) posłużył się nawet nawiązaniem do Czechowa, przy czym nie oszczędzał swoich bohaterów kpiąc z nich w rozmowie poświęconej widocznym nad horyzontem gęsiom:

SHEILA: Spójrz Norman, gęsi wróciły.
NORMAN: Powiedziane, jakbyś była tragiczną bohaterką rosyjskiej sztuki.
JENNY: Nienawidzę rosyjskich sztuk. Nic się nie dzieje, a płaci się jak za musical.    [1]

Widzowie przekonali się później, że beztroska „gąska” Jenny, właścicielka sklepu z luksusową bielizną wolała zdecydowanie chwytliwe refreny popularnych piosenek od sztuk Czechowa. Joanna Liszowska uwydatniła to podśpiewując (całkiem nieźle) podczas całego spektaklu wiele fragmentów popularnych utworów.

fot. Jarosław Niemczak
Eugeniusz Korin nie pozwolił ani na chwilę przestoju w spektaklu. Akcja nabierała tempa, a pierwszym punktem zwrotnym sztuki był przyjazd pary byłych właścicieli domu: Hala, zagranego przez Szymona Bobrowskiego i Sandy, w roli której wystąpiła Barbara Kurdej-Szatan. Od tego momentu sztuka zaczęła być farsą z podtekstem erotycznym. Trzy pary były po wielokroć zaskakiwane zmiennością sytuacji. Tekst Allena stał się pełen aluzji seksualnych prezentowanych w coraz bardziej dosadny sposób, nawet na granicy dobrego smaku, niemniej jednak w tej części podobali mi się Szymon Bobrowski, który idealnie zaprezentował typ rubasznego, egoistycznego księgowego z obsesją na punkcie seksu oraz znakomicie wykreowany przez Wiktora Zborowskiego flegmatyczny, pozornie naiwny, ale jednak mocno stojący na nogach chirurg plastyczny David, który miał także obsesję, ale na punkcie… golfa.

To nie był koniec scenariuszowych „przewrotek”. Całość intrygi w zaskakujący sposób połączyła postać dramaturga Maxa, którego spokojnie i z dystansem zagrał Andrzej Poniedzielski.

Gęsi to nie tylko symbol głupoty i bezmyślności. Te ptaki ucieleśniają także bardzo pozytywne pojęcia, takie jak: słońce, odrodzenie, miłość, wierność i płodność. Finał okazał się zaskakująco sentymentalny. Szczery śmiech widzów został wzbogacony o nutkę, powiem otwarcie, zbyt ckliwej jak dla mnie zadumy nad istotą miłości, która łączyła i paradoksalnie także czasami oddalała od siebie ludzi. Czy było to przekonujące?

Wracający widzowie jadący windą Pałacu Kultury w większości wspominali momenty humorystyczne i dawali do zrozumienia, że przedstawienie im się bardzo podobało. To dobrze rokuje frekwencji na kolejnych spektaklach. Refleksja na temat przewrotności uczuć, być może przyjdzie później. 


Kurzy się!                                             



[1] tłum. Dionizy Kurz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz