Tato Artura Pałygi w reż. Małgorzaty Bogajewskiej na 35 Warszawskich spotkaniach teatralnych. Spektakl Teatru Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego z Krakowa.
Gubin, Słubice, Żagań, Żary, Braniewo, Wałcz,
Wesoła, Piła lub Hrubieszów i jeszcze wiele, wiele innych nazw miejscowości,
które u większości dojrzałych mężczyzn w Polsce kojarzą się jeszcze z tzw.
Ludowym Wojskiem Polskim. Wskrzeszam obraz klasycznego, wojskowego budynku,
parter – dwie rodziny, w jednej odszedł mąż, w drugiej zdradziła żona, piętro,
syn oficera został alkoholikiem, wyżej, syn chorążego podobnie, w sąsiednim
mieszkaniu wścibska gospodyni, która zawsze musiała wiedzieć wszystko i była w
tym skuteczniejsza od sowieckiego GRU. Kursowała po klatce schodowej ozdobionej
napisami: szanuj mienie społeczne - oszczędzaj światło - dbaj o czystość, w
papilotach, koszmarnych szlafroku i kapciach na koturnie. Nieopodal klub, w
którym wieczorami ten sam zestaw wojskowych - alkoholików upijał się
regularnie, a od święta upijali się prawie wszyscy. W podobnych realiach, na
tle wzruszającej scenografii (Dominika Skaza) z rozpostartą nad tapczanikiem matą
słomianą ubarwioną proporczykami przywiezionymi z autokarowych wycieczek przygotowanych
przez organizację rodzin wojskowych rozgrywa się akcja sztuki wyreżyserowanej z
wielkim wyczuciem przez Małgorzatę Bogajewską.
fot. Piotr Kubic |
Tato (znakomita rola Marcela Wiercichowskiego) był
zwyczajnym, wojskowym trepem. Charakteryzowała go apodyktyczność, przedmiotowe
traktowanie żony i dzieci oraz przeniesienie na grunt rodziny najgorszych
koszarowych wzorców zachowania. Ilustrowały to fantastycznie interpretowane
przez artystę tyrady brzmiące dokładnie tak, jak kiedyś
wygłaszane przed frontem pewnej znanej mi kompanii przez jej dowódcę, kapitana
S. Nawet stopień się zgadzał. Aktor idealnie przedstawił postać oficera.
Przeklinał tylko nieco mniej, ale nie można mieć wszystkiego.
Tato-trep nie
umiał się inaczej zachowywać. Tato-trep był człowiekiem ułomnym i nieświadomie
znęcał się psychicznie nad swoimi żołnierzami, swoją żoną i dziećmi, co
ilustrują znakomite, tragikomiczne sceny krojenia arbuza oraz karmienia synka
Frania (świetna rola Adama Szarka), która została ubarwiona serią kapitalnie
opowiedzianych, bajeczek o zajączku.
fot. Piotr Kubic |
Była też druga strona medalu zgrabnie pokazana
przez reżyserkę spektaklu. Miłość dzieci do rodziców bywa przez dłuższy czas
bezwarunkowa i bezkrytyczna. Franio łowił więc na scenie wszystkie ludzkie
odruchy i okruchy uczucia swojego ojca i gromadził je jako swój emocjonalny
kapitał. Mimo całej szorstkości, tato i Franio potrafili jednak od czasu do
czasu porozumieć się. Przykładem tej jedności były dialogi muzyczne prowadzone
przy użyciu wiolonczeli i kontrabasu oraz świetnie brzmiąca, grana przez
wszystkich artystów na żywo(!) muzyka (Bartłomiej Woźniak). Tak więc ojciec i
syn mogli prowadzić ze sobą czułą rozmowę, ale tylko przy użyciu instrumentów
muzycznych.
Czy Polska jest jeszcze wciąż tytułową nacją
trepów? Nie ma już L.W.P., ale gdzieś za płotem naszej posesji, za ścianą segmentu
lub mieszkania w bloku zdarza się, że słychać takiego dziarskiego tatusia.
Pochodzenie nie ma tu znaczenia, trafia się to w rodzinie kierowcy, w rodzinie
wziętego lekarza i ordynatora, ba, w rodzinie artysty(!). Dzieci wychowane w
takich domach intuicyjnie chcą stworzyć zupełnie inny świat swoim potomkom i
prowadzi to najczęściej na zasadzie przeciwieństwa do powstania innych z natury,
ale równie trudnych do rozwiązania problemów wywołanych brakiem jakiegokolwiek
zaangażowania rodziców w życie młodych ludzi w imię źle pojętej wolności. Kto
wie, może za dziesięć lat powstanie sztuka Tato2, która właśnie skomentuje
takie problemy?
fot. Piotr Kubic |
Twórcy przedstawienia spisali się świetnie i warto
pochwalić kolejny raz Małgorzatę Bogajewską za przygotowanie spektaklu, który
był spójny, a jego elementy od gry aktorskiej, przez muzykę, dekoracje, aż po
oświetlenie pasowały do siebie. Każda scena miała tu swoje znaczenie. Nie było
„pustych” przebiegów. Ujęła mnie zwłaszcza idealna, teatralna narracja,
zawieszona gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a skrótem i symbolem. Choćby
pierwszy z brzegu przykład fascynacji mamusi telewizją, czy przedstawienie
zapracowanej gospodyni domowej przy pomocy tylko kilku minimalistycznych gestów
lub znakomite pokazanie znużenia, a jednocześnie obowiązku opieki nad
sparaliżowanym ojcem.
Cieszę się, że ten spektakl został zaproszony na 35
W.S.T. Jeszcze raz brawa dla wszystkich wykonawców spektaklu oraz dla Pana
Dyrektora Henryka Jacka Schoena za stawianie na artystów, którzy mają coś do
powiedzenia, a niekoniecznie są tylko zasłużeni i doświadczeni.
*trep – pod koniec XX wieku slangowe określenie
zawodowego wojskowego, który dowodził oddziałem złożonym głównie z poborowych.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz