Liczyłem
na to, że Apokalipsa w reżyserii Michała Borczucha wystawiona w Nowym Teatrze w
Warszawie będzie przysłowiowym kijem włożonym w mrowisko. Wielki tytuł i wielcy
bohaterowie: z jednej strony wizjoner, mocarz kultury, ale i obyczajowy
skandalista oraz quasi-komunista Pier Paolo Pasolini (Krzysztof Zarzecki), z
drugiej Oriana Fallaci (Halina Rasiakówna) pomnikowa dziennikarka, a
raczej pisarka, mocno skrytykowana w 2001 roku za jej „Wściekłość i dumę”, w
której sponiewierała islam przewidując realną wojnę ze światem Zachodu, a z
trzeciej zabłąkany Kevin Carter (Jacek Poniedziałek), zdobywca nagrody
Pulitzera w 1994 roku za zdjęcie, na którym uchwycił umierającą z głodu
dziewczynkę w Sudanie, który z bliska podglądał okrucieństwa wojen i nędzę w
Afryce.
Kija nie
wsadzono, spektakl toczył się spokojnie, miejscami, aż za spokojnie, chociaż z przyjemnością podkreślam, że okraszono go kilkoma
dobrymi scenami.
Pierwsza,
która zwróciła moją uwagę to ta, w której Jacek Poniedziałek cytował
autentyczny list pożegnalny reportera, który popełnił samobójstwo. Poniedziałek
zrobił to w taki sposób, że wywołał szczery uśmiech na twarzach widzów. Ten tekst,
w gruncie rzeczy nie był śmieszny, dlaczego jednak było wesoło? Było to
skutkiem zrelatywizowania poczucia humoru widowni w obliczu pokazywanego na
zdjęciu, skrajnego nieszczęścia. Uzyskano w ten sposób bardzo interesujący rezultat.
fot. Magdalena Hueckel |
Moje wyróżnienie
należy się także Marcie Ojrzyńskiej, która świetnie ozdobiła swoim monologiem
opis zdjęcia Cartera oraz znakomicie wypadła w scenach na planie
filmowym.
Podobał
mi się także Marek Kalita, który zagrał zapatrzonego w Pasoliniego
dziennikarza, spijającego słowa z jego ust i niejednokrotnie sprawiającego
wrażenie, że ich w istocie nie rozumie. Cóż, postać zagrana przez Krzysztofa
Zarzeckiego wyprzedzała artystycznie swoje czasy, a zniecierpliwienie brakiem
zrozumienia oraz widoczne w interpretacji Zarzeckiego pogodzenie się z tym, że
on, Pasolini już nic nie zmieni na tym świecie było czytelne i wyczuwalne. Był
to ostatni wywiad Pasoliniego.
Dodam
jeszcze do kompletu eleganckiego, o świetnym ruchu scenicznym artystę: Piotra
Polaka, który najlepszy był w scenach, kiedy grał oddanego Orianie sekretarza. Zabawnie
wypadła także zaskakująco poprowadzona scena seksu z Martą Ojrzyńską.
Artystom
w stworzeniu odpowiedniego nastroju bardzo pomagała ekstatyczna muzyka Bartosza
Dziadosza.
fot. Magdalena Hueckel |
Dobrą grę aktorską pociągnęła w dół niespójna fabuła. Poszczególne wątki splatały się w przypadkowy sposób. Włączenie w tok wydarzeń scenicznych współczesnego motywu morskich ucieczek emigrantów afrykańskich na włoską wyspę Lampedusę niczego nie wniosło do sztuki, a jedynie niepotrzebnie ją przedłużyło.
Pasoliniego,
Fallaci i Cartera bez względu na postawy życiowe i różne charaktery łączyła
artystyczna wrażliwość, która pozwalała im dostrzegać i symbolicznie piętnować
w swoich dziełach apokaliptyczne zło współczesnego świata.
Okrucieństwo,
fanatyzm i wszechobecny sposób wartościowania przez pryzmat pieniądza w
doskonałej, zmodyfikowanej przez globalizm i wynalazki cyfrowe formie wciąż
istnieją, a nawet mają się coraz lepiej. Trawestując Orianę można powiedzieć, że
paradoksalnie: im wyższy jest poziom kultury, tym łatwiej otrzymać cios. Ciągle
należy o tym przypominać i dobrze, że tak interesujący temat pojawił się w
inscenizacji w Nowym Teatrze.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz