Maja Kleczewska sięgnęła po "Szczury" Gerharta Hauptmanna, tragikomedię niemieckiego noblisty wystawioną po raz pierwszy w 1911 roku w Berlinie. Sztuka opisywała mieszczańską i proletariacką problematykę społeczną podaną w sposób naturalistyczny, a stylem tkwiła w niemieckim teatrze ekspresjonistycznym, co sumiennie zachowała i zaakcentowała reżyserka rezygnując częściowo z realistycznej scenografii, włączając do spektaklu sekwencje filmowe, operując umiejętnie światłem (Wojciech Puś) i przygotowując efekty, które niekonwencjonalnie pobudzały emocje widzów. (Piana)
fot. Magda Hueckel |
Kleczewska przeniosła akcję sztuki do współczesnej Warszawy, a mieszczan i robotników niemieckich zastąpiła obrazem polskiej klasy średniej, która nie potrafi, nie chce i nie umie współistnieć z pracującymi w Polsce Ukraińcami, których w spektaklu symbolizowała Paulina zinterpretowana świetnie przez Karolinę Adamczyk. Artystka idealnie opanowała ukraiński akcent i melodię języka. Ta stylistyka nie ograniczyła jej w żadnym stopniu w zaprezentowaniu pełnej palety uczuć i emocji.
Mocnym punktem spektaklu była także kreacja Michała Czachora (Bruno) zagrana refleksyjnie, nieco tradycyjnie, co w tym przypadku jest pochwałą warsztatu artysty, grającego spokojnie i z dystansem.
Po obejrzeniu przedstawienia czułem jednak niedosyt. Część scen była po prostu słaba i niezrozumiała, zwłaszcza w drugiej części spektaklu, gdzie emocje i symbolika dosłownie pęczniały w pianie w postępie geometrycznym. Odniosłem wrażenie, że nie zostały przepracowane na próbach w takim stopniu, jak te z pierwszej części. Dodatkowo, realizatorzy czasami nie panowali nad dźwiękiem, zdarzały się momenty, w których muzyka zagłuszała aktorów, albo artyści nie byli słyszani bądź odwrotnie, słychać było ich za głośno. Wszyscy używali mikrofonów przenośnych.
Fot. Magda Hueckel |
Sztuka w reżyserii Mai Kleczewskiej rzeczywiście "wtrąca się" jak obiecywał Paweł Łysak. Czekam jednak na więcej.
Kurzy się!
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz