sobota, 1 marca 2014

Śledzik zamiast Mardi Gras

Tramwaj zwany pożądaniem Tennessee Williamsa w reżyserii Bogusława Lindy, premiera w Teatrze Ateneum w Warszawie. Mam rozdarte serce. Z jednej strony czuję radość, że ta sztuka wróciła do Ateneum po wielu latach i olbrzymią sympatią dla reżysera, a z drugiej strony mam poczucie zmarnowanej szansy. Ale od początku:

Nowy Orlean, kilka lat po wojnie. Dzielnica Francuska. Rekordy popularności bije blues, a tacy artyści jak Profesor Longhair czy Guitar Slim wspinają się na szczyty popularności. Muzyka bluesowa gra istotną rolę w oprawie tego spektaklu. Niestety, została nietrafnie dobrana. W Ateneum zaserwowano nam świetnego bluesa, ale czarnego, ciężkiego, gdzieś rodem z więzienia na farmie Parchmana, pełnego smutku i nostalgii z plantacji i miasteczek południa. Też z Luizjany, ale nie z samego Nowego Orleanu. To nie był blues drugiej połowy lat czterdziestych z tego miasta. Blues z Nowego Orleanu w tym czasie był inny, tak jak inna była cała kultura tego miejsca. W nowoorleańskim bluesie pobrzmiewało calypso, było dużo fortepianu i saksofonu.
Nowy Orlean był tyglem kultur, tradycje: francuska, angielska, amerykańska, karaibska, afrykańska i hiszpańska mieszały się ze sobą  Żywy był świat duchów, legend o Królowej Voodoo Marie Laveau. Ulicami miasta podążały tłumy tancerzy podczas karnawałowego pochodu Mardi Gras. Zabawy do białego rana podsycały rozwiązłą atmosferę Nowego Orleanu. Big Easy - ten przydomek miasto zdobyło swoją miłością dla muzyki, tańca, alkoholu i seksu. To właśnie był świat Stelli (Paulina Gałązka) i Stanleya (Tomasz Schuchardt) Kowalskich. Był to świat ciężkiej pracy i niskich dochodów, ale też nieustającej zabawy i swobody, świat, w którym nie istniała segregacja rasowa, gdzie życie toczyło się wartko, a mieszkańcy emanowali witalnością. Ludzie o różnych kolorach skóry wspólnie pijali, chadzali do knajp i grywali w kręgle.

fot. Bartek Warzecha
Do tego świata przyjechała siostra Stelli, Blanche (Julia Kijowska). Przybyła z oddalonego zaledwie o 30 mil miasteczka Laurel, a wydawało się, że była przybyszem z innej epoki i odległej krainy. Blanche spędziła dzieciństwo i młodość na plantacji Belle Reve (Piękny sen) w środowisku arystokratycznym, w rezydencji z białymi kolumnami. W domu, gdzie czytano literaturę francuską w oryginale, gdzie wciąż istniała segregacja rasowa, gdzie o ludziach takich jak Kowalski mówiło się per „Polaczek”. Tam dbano o tradycyjną formę i obyczaj, a skandal homoseksualny mężczyzny doprowadzał go do samobójstwa i rujnował życie rodziny. Blanche przybyła do siostry z kompletnym brakiem chęci zrozumienia nowego świata oraz nowego życia, które kipiało w Nowym Orleanie. Nie chciała i nie potrafiła tego dokonać. To stało się podłożem konfliktu Stanleya i Blanche. Niezrozumienie i brak akceptacji obu stron dla swoich postaw i wzorców eskalowało konflikt, który na końcu tej spirali spełnił się tragicznym finałem.

Czy coś z tego zobaczyłem na scenie? Nie. Blanche przygotowana przez Julię Kijowską była zupełnie kimś innym. Artystka i Bogusław Linda zaprezentowali kobietę, która trawestując realia sztuki, przyjechała z Czerniakowa na Powiśle. Była ulepiona z tej samej gliny co Stanley i jego kumple. Mówiła ich językiem i rozumiała ich mentalność. Odnajdywała się w każdej sytuacji, celnie ripostowała i nie dawała sobie dmuchać w kaszę. Zdominowała całe to towarzystwo. Radziła sobie z mężczyznami, a każdy jej krok kipiał seksualnością. Była kobietą, która wykorzystywała wszystkie okazje. Stąd końcowe załamanie nerwowe Blanche dla części widzów było dużym zaskoczeniem.(!)

Cieszę się, kiedy takie wybitne dramaty są wznawiane. Przedstawienie jest barwne. Artyści wkładają serce w odegranie swoich ról. Zdarzają się wspaniałe sceny, na przykład genialny taniec Mitcha w deszczu (Bartłomieja Nowosielskiego).  Grany jest dobry, czarny blues. Scenografia (Jagna Janicka) jest interesująca i nawiązuje do legendarnej, filmowej wersji dramatu w reżyserii Elii Kazana, z 1951 z Marlonem Brando i Vivien Leigh.

Warto to obejrzeć! A moje rozważania interpretacyjne odłóżmy na bok, zawsze to przecież ostatki, jeszcze karnawał! Czy to polski śledzik na Powiślu, czy nowoorleański Mardi Gras.


Kurzy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz