"Trzy
siostry" Czechowa w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze
Dramatycznym m.st. Warszawy (03/2014)
Anton Czechow napisał „Trzy siostry” na zamówienie Konstantyna Stanisławskiego. Dramaty Czechowa dały sławę teatrowi MChAT, a przygotowane tam inscenizacje ugruntowały pozycję Czechowa jako dramaturga. Z tego związku narodził się nowoczesny teatr. Stanisławski zagrał Wierszynina w prapremierze „Trzech sióstr”, pełnił także rolę reżysera, producenta spektaklu oraz dyrektora teatru. Jako reżyser podkreślał wtedy istotność drobiazgowej pracy nad rolą, a także profesjonalnej gry aktorskiej całej obsady. To było ważne zwłaszcza w „Trzech siostrach”, gdzie nie ma jednoznacznie wyodrębnionej głównej roli, a wątki wielu postaci płyną na scenie równolegle i z różnym natężeniem. Wybitny talent Stanisławskiego ukształtował kanon interpretacyjny tego komediodramatu, w którym reżyser nie przejmował się potrzebą odpowiedzi na podstawowe pytania filozoficzne, omijał frazesy, a rdzeniem sztuki uczynił emocje i złożoną psychologię bohaterów. Stanisławski podkreślał znaczenie wewnętrznej identyfikacji aktora z graną postacią, ale nie pozwalał aktorom rozpierzchnąć się interpretacyjnie w różne strony. Panował nad całością. W efekcie powstało najprawdopodobniej dzieło idealne, znamy je tylko z opisów. Widzowie MChAT-u mogli sycić się tą wielowątkową, artystyczną rzeką, która ogarniając ich, dawała im przyjemność i wzruszenie.
Anton Czechow napisał „Trzy siostry” na zamówienie Konstantyna Stanisławskiego. Dramaty Czechowa dały sławę teatrowi MChAT, a przygotowane tam inscenizacje ugruntowały pozycję Czechowa jako dramaturga. Z tego związku narodził się nowoczesny teatr. Stanisławski zagrał Wierszynina w prapremierze „Trzech sióstr”, pełnił także rolę reżysera, producenta spektaklu oraz dyrektora teatru. Jako reżyser podkreślał wtedy istotność drobiazgowej pracy nad rolą, a także profesjonalnej gry aktorskiej całej obsady. To było ważne zwłaszcza w „Trzech siostrach”, gdzie nie ma jednoznacznie wyodrębnionej głównej roli, a wątki wielu postaci płyną na scenie równolegle i z różnym natężeniem. Wybitny talent Stanisławskiego ukształtował kanon interpretacyjny tego komediodramatu, w którym reżyser nie przejmował się potrzebą odpowiedzi na podstawowe pytania filozoficzne, omijał frazesy, a rdzeniem sztuki uczynił emocje i złożoną psychologię bohaterów. Stanisławski podkreślał znaczenie wewnętrznej identyfikacji aktora z graną postacią, ale nie pozwalał aktorom rozpierzchnąć się interpretacyjnie w różne strony. Panował nad całością. W efekcie powstało najprawdopodobniej dzieło idealne, znamy je tylko z opisów. Widzowie MChAT-u mogli sycić się tą wielowątkową, artystyczną rzeką, która ogarniając ich, dawała im przyjemność i wzruszenie.
Po tak idealnych i sławnych narodzinach,
trudno jest współcześnie zmierzyć się z „Trzema siostrami”. Odważnie podjęła
się tego Małgorzata Bogajewska. Reżyserka umieściła świat Iriny, Olgi i Maszy w
teraźniejszości, najprawdopodobniej w Polsce, co sygnalizował umieszczony nad
sceną jeden z zegarów profesora Leszka Balcerowicza odliczający na żywo tzw.
prywatne zadłużenie Polaków. Zegar ten, skoro został zawieszony,
najprawdopodobniej symbolizował jeszcze coś, a mianowicie zbliżanie się
nieuniknionej katastrofy, co łączyłoby się też par excellence z rosnącym zadłużeniem Andrieja (Maciej
Wyczański), który stopniowo przegrywał dom ojca i jego sióstr w karty.
Scenografia i kostiumy (Maciej Chojnacki) wprowadziły jednak do tej koncepcji
dysonans, dlatego że wyposażenie salonu przypominało raczej umeblowanie ośrodka
wczasowego z czasów PRL-u niż współczesne wnętrze, a mundury wskrzeszały
uniformy socjalistycznych armii, w stylu pomiędzy ówczesnymi Czechosłowacją i
NRD.
Powrócę jednak do emocji i złożonej
psychologii bohaterów. Adam Ferency (Wierszynin), aktor kompletny, w pełni
świadomy swojego warsztatu zagrał wybitnie. Artysta potrafił w odpowiedni
sposób zademonstrować spokój, dystans do siebie i świata oraz uczucia
dojrzałego mężczyzny. Kiedy Ferency był na scenie, grano w Dramatycznym Czechowa.
Kiedy z tej sceny schodził, już niekoniecznie. Dzielnie sekundował Adamowi
Ferencemu Janusz R. Nowicki (Iwan Czebutykin), który również zagrał bardzo
dobrze. Z przyjemnością patrzyłem na to, jak artysta potrafił stworzyć
pełnowymiarową postać, z bagażem doświadczeń, ale także z uroczym dystansem do
siebie. Kolejne jasne punkty, to role epizodyczne, ale jak najbardziej do
zauważenia, potwierdzające słuszność pierwotnej koncepcji Stanisławskiego,
czyli drobiazgowej pracy nad rolami całej obsady. Pierwszy to Władysław
Kowalski (Fierapont), który bardzo oszczędnymi środkami zbudował komizm postaci
głuchnącego stróża z zarządu ziemstwa. Świetny był zwłaszcza w scenie, kiedy
stawał się powiernikiem Andrieja. Druga to Izabela Dąbrowska (Anfisa). Aktorka
o wrodzonym uroku znakomicie pokazała na scenie wschodnią duszę bohaterki. Do
tego dodała jeszcze prześmieszną scenę sprzątania domu z udziałem Adama
Ferencego. Podobać mogła się też idealnie obsadzona Paula Kinaszewska
(Natasza).
Wszyscy wymienieni przeze mnie artyści
grali oszczędnie bez przerysowywania postaci, nie gubiąc przy tym bogactwa ich
wnętrza. Inaczej wyglądało to w przypadku pozostałych ról kobiecych, gdzie gra
aktorska była często przerysowana, a w przypadku Iriny (Anna Szymańczyk) wręcz
czasami karykaturalna. Miałem wrażenie, że rozpędzona aktorka nie zawsze
wiedziała, jak pokazać ekscytację czy ból i sięgała w niektórych momentach, np.
w scenie, w której dowiaduje się o śmierci barona, po środki wyrazu, które
dawały wrażenie percepcji filmu z czasów niemego kina.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz