niedziela, 17 kwietnia 2016

Ostatnia wieczerza na Placu Bohaterów

Uciec do Oxfordu, gdyż nigdy nie było tam Hitlera to Plac Bohaterów Bernharda w reż. Krystiana Lupy

„Plac bohaterów” Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy zrealizowany w Litewskim Teatrze Narodowym Dramatycznym w Wilnie pokazany w Warszawie w ramach 36 Warszawskich Spotkań Teatralnych.

Krystian Lupa specjalizuje się ostatnio w realizacjach przedstawień na podstawie dzieł Thomasa Bernharda. Artysta przybliża Polakom powieści i sztuki wciąż nieznanego dość dobrze, wybitnego, niemieckojęzycznego pisarza i dramaturga. Lupa zaprezentował tym razem w ramach 36 Warszawskich Spotkań Teatralnych ostatnią sztukę tego austriackiego artysty „Plac bohaterów”, którą wyreżyserował w Litewskim Teatrze Narodowym Dramatycznym w Wilnie.  

Akcja dramatu działa się współcześnie w roku jego napisania (1988), a przez to „Plac Bohaterów” stał się pożegnaniem wielkiego pisarza i dramaturga, który zmarł w lutym następnego roku i to pożegnaniem pochmurnym w swojej wymowie. Tekst sztuki jest znakomity, a przesłanie autora ma wymiar uniwersalny. To także cecha dzieł wybitnych. Dramat, to tradycyjnie eksploatowany przez Bernharda zestaw tematyczny: kryzys elit politycznych, intelektualnych i artystycznych, który jest wszechobecny w Europie, a zdaniem autora szczególnie widoczny w jego kraju.

wszystkie zdjęcia - 36 W.S.T.
Rzeczywiście w pierwszej, naturalnej warstwie skojarzeń, widzowie mogli od razu pooznaczać sobie na własny użytek, wszystko jedno, czy w Austrii, na Litwie, czy w Polsce polityków, którzy byli „karykaturami socjalistów” i również takich, o których pisał Bernhard, że wybory między nimi sprowadzają się jedynie do wyborów „między czarnymi i czerwonymi świniami”. Pierwotną przyczyną wielkiego dramatu scenicznej familii Schusterów był jednak odczuwany stale przez Profesora i jego rodzinę austriacki antysemityzm, który według brata Profesora, Roberta (niezła rola Valentinasa Masalskisa) wcale nie zmalał po pięćdziesięciu latach od wizyty Hitlera w Wiedniu i jego gorącym przywitaniu przez setki tysięcy Austriaków, właśnie na Placu Bohaterów. Przy tym placu Profesor kupił mieszkanie, aby dowieść, że jest silny i nie boi się wspomnień. Chciał też pokazać, że nie spełni się wizja, że „mnie ten Hitler po raz drugi wygania z mojego mieszkania” W ciągu spektaklu widzowie dowiedzieli się, że Profesor kumulował w sobie jednak wszystkie negatywne uczucia, gromadził w sobie ból i poczucie obcości w miejscu, które przecież było także jego miejscem. Niestety przegrał i poddał się. Skoczył z okna na dzień przed wyjazdem do Oxfordu, gdzie rodzina spędziła lata wojny i do którego planowała ponownie uciec, gdyż: „w Oxfordzie nie ma Placu Bohaterów, w Oxfordzie nigdy nie było Hitlera, w Oxfordzie nie ma wiedeńczyków i w Oxfordzie nie wrzeszczą tłumy”.

W sztuce można łatwo wskazać postać jej autora, to typowe dla Bernharda, który stał się w niej paradoksalnie nieobecnym narratorem - Profesorem, przemawiającym głosem swojego brata Roberta. Artysta w „Placu Bohaterów” przedstawił nawet projekcję własnego pogrzebu (!), co potwierdził fakt, że Profesor został pochowany bez drukowania klepsydr oraz bez podawania faktu jego śmierci do publicznej wiadomości, a identycznego traktowania zażyczył sobie Bernhard.

Spektakl składał się z trzech części. Pierwsza scena była powolna i długa. Krystian Lupa starał się w charakterystyczny dla niego sposób precyzyjnie modelować każdy detal gry aktorskiej. Wszystkie, nawet najdrobniejsze gesty artystek na scenie miały swoje znaczenia. Na przykład obsesyjne wręcz spojrzenia rzucane przez okno na tytułowy plac miały pokazać całkowite zaskoczenie i niezrozumienie decyzji o popełnieniu samobójstwa przez Profesora, a celebrowanie składania koszuli w ulubiony przez Profesora sposób przypominało jego nawyki. Niestety, ta powolność narracji podziałała na mnie usypiająco i po prostu mnie znudziła. Miałem wrażenie, że czytałem tekst sztuki Bernhardta, (rzeczywiście wyświetlano dwujęzyczne napisy, gdyż aktorzy grali po litewsku), a w tle dwie kobiety spokojnie wykonywały prace domowe. To było wszystko.  

Dopiero druga i trzecia scena tchnęły w to przedstawienie życie. W drugiej części reżyser przeniósł akcję do Wilna, co w tle pokazała panorama miasta z widokiem baszty Giedymina. Tutaj spodobała mi się kreacja Viktoriji Kuodytė, która zagrała dynamicznie córkę Profesora, Annę. Artystka sprawnie zarysowała postać kobiety, która w życiu osobistym poniosła porażki (rozwód), a poczucie sensu dawała jej już tylko ulubiona praca w bibliotece. Paradoksalnie, Anna nie straciła jednak dbałości o sprawy materialne, co przejawiało się wielokrotnym skłanianiem swojego wuja, aby podpisał protest przeciwko budowie drogi, która miała przepołowić rodzinną posiadłość w Neuhaus.

W trzeciej scenie Lupa wrócił do sprawdzonego już w „Wycince” wymodelowania obrazu oczekiwania na ważnego gościa, którego spóźnienie wywołane było, nomen omen przez artystę Teatru Narodowego. Uczestnicy stypy analizowali sytuację, również przyczyny odejścia Profesora, dyskutowali o przyszłości rodziny. Całość zwieńczyła kolacja, plastycznie odwołująca się do „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda. Rzeczywiście, była to ostatnia wieczerza w mieszkaniu przy Placu Bohaterów, uwieńczona przez Krystiana Lupę wspaniałym, mocnym i dramatycznym finałem, w którym idealnie splotły się trzy elementy widowiska teatralnego: gra aktorska, światło i muzyka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz