Świetny Bartosz Porczyk jako Konrad w „Dziadów
Części III” Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary
„Dziadów Część III” Adama Mickiewicza w reżyserii
Michała Zadary ze sceny Teatru Polskiego we Wrocławiu w ramach 36 Warszawskich
Spotkań Teatralnych w Warszawie.
fot. Natalia Kabanow |
„Dziady” Adama Mickiewicza to świętość, arcydzieło
polskiego dramatu romantycznego. Polscy artyści w różnych czasach mierzyli się
z tym dziełem, ale tylko niektóre inscenizacje odcisnęły trwałe piętno w historii
polskiego teatru. Ostatnie dziesięciolecia, to dwie słynne realizacje, każda z
innego powodu: „Dziady” Kazimierza Dejmka wystawione w Teatrze Narodowym w 1967
r. z Gustawem Holoubkiem katalitycznie odpaliły przesilenie polityczne w Polsce,
oraz druga, legendarna z powodu wysokiego poziomu artystycznego inscenizacja
Konrada Swinarskiego z 1973 r. z Jerzym Trelą, zrealizowana w Starym Teatrze w
Krakowie. W tym czasie pracowali tam: Jerzy Jarocki, Konrad Swinarski i Andrzej
Wajda. To był fantastyczny, najlepszy moment tego teatru. Jego artystyczne
apogeum, a Konrad Jerzego Treli, do dzisiaj jest wielbiony przez starszych
miłośników teatru.
Pytanie o „Dziady” postawiono kolejny raz z okazji 250-lecia
polskiego teatru narodowego. Co można zrobić dzisiaj z tym dramatem? Michał
Zadara z artystami z Wrocławia udowodnił, że coś jednak można. Jestem
przekonany, że bez względu na różne oceny tego spektaklu, realizacja z
Wrocławia już teraz jest postrzegana jako interpretacja znacząca, a przedstawienie
będzie wspominane i opisywane jeszcze przez wiele lat.
Jest po temu kilka ważnych powodów: po pierwsze,
była to inscenizacja, której nadano niesamowity rozmach. „Dziadów Część III”
pokazano bez skreśleń jako imponujący skalą spektakl, a przecież był to jedynie
element całego, monumentalnego, bezprecedensowego przedstawienia wszystkich części
dramatu Mickiewicza w całości.
fot. Natalia Kabanow |
Po drugie, w przedstawieniu wystąpiło mrowie
artystów, w tym prawie cały zespół wrocławskiego teatru oraz zaproszeni goście,
a na scenie można było podziwiać około setki kolorowych, idealnie skrojonych i świetnie
uszytych kostiumów z epoki (Julia Kornacka i Arek Ślesiński), które
wywarły na widzach naprawdę duże wrażenie. Kolejnym elementem godnym docenienia
była wspaniała scenografia Roberta Rumasa. Najbardziej podobały mi się
staroświeckie, pięknie oddające perspektywę, malowane horyzonty oraz mroczny
las pełen starych kłód, pomiędzy którymi odprawiano pogańskie obrzędy.
Do poziomu oprawy plastycznej dopasowali się
grający na scenie artyści. Bezsprzecznie główną gwiazdą tego wieczoru był
Bartosz Porczyk (Konrad), który zaprezentował ożywczą interpretację Wielkiej Improwizacji.
Była to interpretacja świeża, zrozumiała dla młodych ludzi, odarta ze
sztampowych symboli, a pokazująca rozterki młodego artysty, który usiłował odnaleźć
swoje miejsce w świecie ducha i rzeczywistości. Młody artysta wierzył mocno w
siebie i udowodnił, że młodość i talent mogą zdziałać wszystko, co pokazał w
kapitalnym fragmencie, kiedy potrafił zagrać nawet na gwiazdach! Jestem przekonany,
że ta scena przejdzie do historii polskiego teatru.
fot. Natalia Kabanow |
Cały monolog artysty przypomniał mi świetny utwór grupy
Pink Floyd „Alan's Psychedelic Breakfast”, gdzie pozornie niepotrzebne dźwięki,
chrząkania i odgłosy zwykłej kuchennej krzątaniny splotły się z muzyką w jeden
świetny, koncepcyjny utwór. Taka właśnie była Wielka Improwizacja Porczyka,
było w niej sikanie do wiadra, malowanie węglem po ścianie, popijanie wina, ale
te wszystkie rzeczy po połączeniu z tekstem Mickiewicza w interpretacji Porczyka
utworzyły nową, artystyczną wartość. Oprócz kreacji Konrada podobał mi się
także Wiesław Cichy w zagranej brawurowo, na granicy możliwości fizycznych artysty,
roli Senatora.
Doceniam także fakt, że reżyser nie padł na kolana
przed arcydziełem i rozrzedził nieco tradycyjnie towarzyszącą tej sztuce
atmosferę powagi przez dodanie wielu akcentów humorystycznych, choćby palenia
„trawy” przez Guślarza i Kobietę, czy wyraźny, ironiczny wizerunek urzędników
Nowosilcowa.
Nie wszystko w tym spektaklu mi się podobało,
wspomnę o dziwnej, chyba z zamysłu pastiszowej scenie muzycznej na Balu u
Senatora, niezbyt szczęśliwie ulokowanych w akcji chórkach dzieci, irytującej
niekiedy, manierycznej modulacji głosu, słyszanej zwłaszcza u niektórych artystek.
Nie przesadzałbym jednak z surowością oceny. Zadara
pokazał dzisiejsze spojrzenie na ten dramat i myślę, że nie ma się co obruszać,
że nie było po bożemu. Nie ma sensu
zestawiać tej realizacji ze wspomnieniem
„Dziadów” Konrada Swinarskiego, chociaż jestem przekonany, że Swinarskiemu też
by się dużo w tym spektaklu podobało. Przypomnę, że właśnie Swinarski zaskoczył
widownię Starego Teatru niesamowitą sceną śmierci syna Pani Rollison, którego
wyrzucono z budynku przez prawdziwe okno na ulicę (!). Według świadków, ten
obraz wprost wmurował całą widownię w fotele.
Wszystko wskazuje na to, że każde pokolenie musi
znaleźć swoje okno, aby przez nie popatrzeć, zrozumieć i pokochać „Dziady”.
Kurzy się!
Może to nie do końca poprawne politycznie, ale muszę się przyznać, że przez bardzo długi czas miałam dość obojętny stosunek (łagodnie mówiąc) do "Dziadów". Potrzebowałam czasu, żeby pojąć i decenić. Na szczęście jakieś pięć lat temu miałam przyjemność oglądać Dziady w Warszawie i tamten spektakl mnie do nich przekonał.
OdpowiedzUsuń