Wyrafinowana choreografia, głębokie przeżycia artystyczne,
to balet Burza Krzysztofa Pastora w TWON
Krzysztof Pastor w swojej Burzy nie trzymał się
wiernie historii opisanej przez Szekspira. Spektakl otworzyła wspaniała,
poetycka scena. Stary Prospero, którego zagrał muzyk(!), Abbas Bakhtiari -
wirtuoz bębna daf - wpatrywał się w morski horyzont zarysowany na filmowym tle.
Scena była spokojna, wręcz melancholijna. Towarzyszyła jej nastrojowa muzyka
szesnastowiecznego kompozytora angielskiego Tallisa.
fot. Angela Sterling, Amsterdam |
Nagle rozpętała się gwałtowna burza, którą zilustrował
muzycznie chrapliwy dźwięk bębna daf, idealnie podkreślający rytm pierwotnego tańca
mieszkańców wyspy. Partię wodza Calibana doskonale zatańczył Victor Banka, a
towarzyszyła mu grupa tancerzy tworzących plemię Calibana. Artyści zaprezentowali
się wspaniale w kostiumach Tatyany van Walsum, która oznaczyła je kolorami, innym
dla każdej z czterech scen Burzy: od niebieskiego, przez czerwony, czarny, aż
do białego.
Pastor podzielił balet na cztery części, które łączyły
kolejne, morskie burze wywoływane przez Prospero z pomocą Ariela (bardzo dobry
występ Kristófa Szabó). Widzowie w kolejnych obrazach zapoznali się z historią
pobytu głównego bohatera na wyspie.
W pierwszej odsłonie moją uwagę zwrócił wykonawca
roli Młodego Prospero, którą tańczył elastyczny i bardzo wysoko skaczący Robin
Kent. Bohater Kenta nie pozostawił żadnych złudzeń Calibanowi, którego
zainteresowanie wzbudziła córka Prospero Miranda (Dagmara Dryl). Dominujący
Prospero wypchnął Calibana z kręgu w centrum sceny oznaczonego czerwoną linią,
oddzielając w ten sposób swoją córkę od wodza. Caliban został też oznaczony
krwistym okręgiem wymalowanym na jego piersiach.
Późniejsza burza przywiodła na wyspę kolejnych
rywali, w tym również Ferdinanda (Patryk Walczak), który natychmiast zakochał
się w Mirandzie i szybko uzyskał jej wzajemność. Doszło także do spotkania
Calibana, z początku z niepewnymi na obcej ziemi, ale szybko odzyskującymi rezon
i pewność siebie Europejczykami: Stephano (Carlos Martín Pérez) i Trinculo
(Adam Myśliński). Obaj młodzieńcy w brawurowy sposób usiłowali „ucywilizować”
wodza. Ta scena była jedną z najlepszych w balecie. Całą trójkę po chwili paradoksalnie
zjednoczyła dzielona przez nich nienawiść do Prospero i tylko Ariel był w
stanie opanować sytuację. Duch nasłał na spiskowców rozwścieczone bestie. Była to
świetna, z rozmachem wykonana scena zbiorowa, w której artyści pokazali idealne
zgranie.
Prospero nie aprobował miłości Mirandy i
Ferdinanda, dlatego przedzielił kochanków wielkim, stanowiącym centralny punkt
scenografii drzewem. Miłość pokonała jednak wszystkie przeszkody, a zakochanych
połączyło na scenie romantyczne pas de deux.
To nie był koniec historii, którą zwieńczono epilogiem.
Stary Prospero w tej części pogodził się z tym, że jego córka stała się dorosła
i sama wybrała mężczyznę oraz pozbył się uczucia nienawiści. Bohater w końcowej
scenie był spokojny i godnie odszedł.
fot. Angela Sterling, Amsterdam |
Krzysztof Pastor poruszył w przedstawieniu kilka
ważnych problemów, w tym żmudne i czasochłonne dochodzenie człowieka do
możliwości przebaczenia innym i sobie. Kolejną wartością spektaklu było
umiejętne pokazanie samego przemijania.
W przedstawieniu były widoczne również wątki demaskujące mechanizmy władzy
i ciągle obecny, także współcześnie, iście kolonialny sposób traktowania ludzi,
w tym przypadku mieszkańców wyspy. Wódz nie był przecież „odpowiednim” zięciem
dla Prospero, a szczególnie wymowne było pokazanie protekcjonalnego i
polegającego na traktowaniu „z góry” Calibana przez Stephano i Trinculo.
Balet został pedantycznie i drobiazgowo
przygotowany. Pastor opracował bogatą i wyrafinowaną choreografię. Uwagę widzów
przyciągały znakomite sceny solowe, ale także pomysłowe odsłony zbiorowe, wśród
których moją uwagę zwrócił obraz, w którym morskie fale przenosiły na plażę rozbitków.
Genialne!
Spektakl wzbogaciły nastrojowe projekcje wideo
przygotowane przez parę znakomitych artystów: Shirin Neshat i Shojego Azari. Obrazy idealnie współgrały z
tańcem i nie odwracały uwagi widzów od artystów na scenie. Od czasu do czasu
ujęcia filmowe w symboliczny i poetycki sposób pokazywały los współczesnych
rozbitków, którzy muszą również uciekać przez morza.
Burza Krzysztofa Pastora zaprezentowana w Teatrze
Wielkim Operze Narodowej jest świetnym, dostarczającym wielu wrażeń
artystycznych i wzruszającym spektaklem, w którym spotkały się elementy kultury
zachodu i wschodu. Wspominając tytuł
wspaniałej płyty nagranej w 1967 roku przez legendarnego skrzypka Yehudi
Menuhina i wirtuoza instrumentu sitar Ravi Shankara „West Meets East” można powtórzyć,
że kolejne, wybitne artystycznie spotkanie Zachodu ze Wschodem zawdzięczamy Krzysztofowi
Pastorowi.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz