niedziela, 22 lutego 2015

Dwie lwice.

Maria Stuarda Gaetano Donizettiego w reżyserii Moshe Leisera, Patrice Cauriera w Teatrze Wielkim, Operze Narodowej w Warszawie.

Warszawska premiera nowej inscenizacji odbyła się 20 lutego 2015 roku w Teatrze Wielkim, Operze Narodowej. Realizacja jest koprodukcją warszawskiego Teatru Wielkiego, Royal Opera House Covent Garden z Londynu, Gran Teatre del Liceu z Barcelony oraz Théâtre des Champs-Elysées z Paryża.

Maria Stuarda to opera w stylu belcanto, a więc takim, gdzie na pierwszym planie pozostają uroda i wirtuozeria głosów śpiewaczek i śpiewaków. Implikuje to nieco inne zadania dla orkiestry, którą poprowadził maestro Andriy Yurkevych i która zagrała świetnie. Grała miękko, idealnie w tempie, często stosując technikę legato. Taki sposób gry pozwolił uwypuklić kunszt wokalny artystów, a pozostawić dla orkiestry rolę znakomitego, ale jednak tła.


fot. Krzysztof Bieliński

Maria Stuarda to przede wszystkim historia dwóch władczyń, które w XVI wieku potrafiły być monarchiniami, a więc musiały być kobietami o nietuzinkowych talentach i sile charakteru, które pozwalały im wygrywać rywalizację z mężczyznami.

Tak stało się też w operze Donizettiego. Te dwa silne charaktery zawładnęły sceną walcząc jak lwice o władzę, ale również o mężczyznę. Były to postaci pełne, skomplikowane i kierujące się w swoim postępowaniu dobrem kraju, poddanych, ale również mające wątpliwości wynikające z ich uczuć, a więc z miłości i zazdrości. Na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego Opery Narodowej świetnie zaprezentowała się Cristina Giannelli (Maria Stuart, sopran), która ma już w swojej karierze występy na wielu scenach we Włoszech, Francji i Japonii oraz dodatkowo epizod filmowy (Donna Anna) u Carlosa Saury w „Ja, Don Giovanni”, w obrazie poświęconym Mozartowi.

Giannelli specjalizuje się w stylu belcanto, a na warszawskiej premierze śpiewała kapitalnie. Maria Stuart to trudna rola z uwagi na bardzo skomplikowane i wyjątkowo długie partie. Artystka zaśpiewała je brawurowo, dostarczając widowni wielu wzruszeń muzycznych, pokazując także swój wielki talent aktorski. W sumie zaprezentowała znakomitą kreację docenioną przez publiczność.

Giannelli dzielnie sekundowali pozostali artyści, szczególnie podkreślę świetne wykonanie partii Elżbiety przez Ketevan Kemoklidze (sopran) oraz kreację błyskotliwego (to chyba na zawsze pozostanie domeną tenorów), dysponującego znakomitym głosem Shalvę Mukerija w partii hrabiego Leicestera.

Świetnym dopełnieniem wysokiego poziomu interpretacji wszystkich solistów był występ przygotowanego przez Bogdana Golę chóru Teatru Wielkiego, Opery Narodowej w Warszawie.

Spektakl wzbogaciła ciekawa (zwłaszcza w drugim akcie) scenografia (Christian Fenouillat)  oraz zróżnicowane kostiumy (Agostino Cavalca), które przygotowano w wersji współczesnej dla wszystkich artystów z wyjątkiem dwóch, głównych bohaterek, co jeszcze bardziej podkreślało ich uwikłanie w konwenans władzy i przez to niemożność kierowania się w pełni uczuciami w swoim postępowaniu.

Premiera wypadła okazale i życzę sobie oraz czytelnikom, aby wydarzenia takiego kalibru działy się na scenie Opery Narodowej w Warszawie jak najczęściej.

Kurzy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz