W przypadku tej realizacji publiczność ignoruje
liczne, niepochlebne recenzje i wali tłumnie na spektakl, szczelnie wypełniając
widownię Sceny przy Wierzbowej, jednej ze scen Teatru Narodowego. Sztuka od
wielu miesięcy „idzie” przy nadkompletach. Ogromna popularność artystów biorących
udział w przedstawieniu magnetycznie przyciąga widzów, a krytyka pobudza tylko
do obejrzenia spektaklu i własnej oceny.
Dlaczego „Kotka na gorącym, blaszanym dachu”
Tennessee Williamsa wystawiona w Teatrze Narodowym w reżyserii Grzegorza
Chrapkiewicza zostawiła mnie z poczuciem niedosytu?
fot. Robert Jaworski |
Dlatego, że wybitny Janusz Gajos (Duży Tata) w
kluczowej scenie rozmowy z Brickiem (Grzegorz Małecki) skupił się bardziej na
uwydatnieniu efektownych i rubasznych detali, niż na zbudowaniu autentycznej
postaci ojca zmuszonego przez śmiertelną chorobę do refleksji nad własnym
życiem i przyczynami braku porozumienia z synem.
Również z tego powodu, że efektowna Edyta Olszówka
(Margaret) rozhuśtała swoją rolę potężnymi emocjami, co nie było nieodzowne aż w
takim wymiarze. Grała wszak kobietę, która chłodno kalkulowała i wykorzystywała
swoje atuty w walce z Mae (Beata Ścibakówna) w wyścigu synowych o rodzinną
sukcesję.
Ponieważ nieudane: plastyczna i muzyczna oprawy
spektaklu nie ułatwiły artystom tworzenia odpowiedniej relacji z widownią.
Uderzający brak szacunku dla swoich najbliższych, hipokryzja
w relacjach ze społecznością lokalną i religijną, żądza bogactwa oraz gburowaty,
prostacki język uwypuklony soczystym tłumaczeniem Jacka Poniedziałka to obraz self
made mana – Dużego Taty, który dorobił się
i urzeczywistnił american dream. Ówczesne Południe USA nie było jak ze snu. Obowiązywała
wciąż segregacja rasowa i pruderyjne normy obyczajowe, których przekroczenie
potrafiło zrujnować niejeden życiorys, co pokazał Tennessee Williams we
wcześniejszym „Tramwaju zwanym pożądaniem”. Niepokój Dużego Taty spowodowany
domniemanym homoseksualizmem syna, nie zaskakiwał w tym kontekście.
Widzowie, którzy żywo reagowali podczas trwającego
105 minut spektaklu odebrali filozoficzno-artystyczny przekaz o tym, że czasami
najtrudniej porozumieć się z ludźmi, z którymi jest się najbliżej. Pozostali z zapadającymi
w pamięć scenami walczących Kocic: Margaret i Mae, które nie żałowały swych
ostrych pazurów i drapały na lewo i prawo, walcząc o majątek i akceptację
swoich mężczyzn. Potwierdzili swoje przeczucia, że nowobogackie rodziny o pokazanej
w dramacie hierarchii wartości są wciąż takie same, również tu i teraz, w Polsce. Przypomniano im, że
ludzie na szczęście różnią się między sobą i każdy, tak jak Brick, powinien
mieć prawo do życia opartego na własnych wyborach.
Otrzymali zaskakująco dużo, jak na „nieudaną”
inscenizację.
Kurzy się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz