poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Poligon na Kujawach.

„Lilla Weneda” opisuje starcie legendarnych plemion Lechitów i Wenedów. Juliusz Słowacki umieścił akcję swojego dramatu w czasach pradziejowych, na terenie obecnych Kujaw, nad jeziorem Gopło. Michał Zadara, reżyser sztuki wystawionej w Teatrze Powszechnym, przeniósł ją i pokazał w bliżej nieokreślonym czasie w XX wieku. Najechani Wenedowie zostali pokazani jako formacje partyzanckie, a ich najeźdźcy Lechici zostali ubrani w mundury nowoczesnej armii, której metody przesłuchiwania jeńców kojarzyły się z NKWD lub CIA.

fot. Krzysztof Bieliński
Przyznam, że czekałem z niecierpliwością na to, jaka będzie warstwa wizualna tego spektaklu. Liczyłem na równie atrakcyjną scenografię, jak w wystawionym nieco wcześniej „Fantazym”, który przyznam podobał mi się dużo bardziej. Czekałem na dekoracje, które przeniosłyby widza w świat pierwotnych bagien, moczarów i mgieł. Niestety, pod tym względem przedstawienie nie spełniło moich oczekiwań. Tym razem Robert Rumas zdecydował się na proste rozwiązanie z dominującym na scenie, błotnistym placem, który bardzo przypominał scenografię z „Rewizora" Nikołaja Kolady wystawionego niedawno w warszawskim Teatrze Studio.

fot. Krzysztof Bieliński
Spektakl zaskakiwał mnie przeplatanką scen interesujących oraz interpretowanych w niezrozumiały sposób. Jeśli chodzi o te pierwsze, to godna podkreślenia była kreacja Arkadiusza Brykalskiego (Lech), który bardzo przekonująco zaprezentował mężczyznę, który co prawda miał problemy w relacjach z własną żoną Gwinoną (udana rola Pauliny Holz), ale jednocześnie wyśmienicie dawał sobie radę jako dowódca i żołnierz, a dodatkowo świetnie prezentował się  w mundurze (kostiumy Arek Ślesiński). Warte zauważenia były też role Derwida zagranego spokojnie przez doświadczonego Edwarda Linde-Lubaszenkę oraz żywego jak srebro, przekonującego Ślaza w wykonaniu Bartosza Porczyka.

Wielu scenom towarzyszył dźwięk helikopterów i odgłosy radiostacji wojskowych. Być może z tego powodu artyści bardzo często wręcz przekrzykiwali się. Nie przekonały mnie również kreacje obu córek Derwida. Lilla (Barbara Wysocka) przedstawiła tę postać w taki sposób, że bardziej przypominała hardą, sprytną i nieco wulgarną łączniczkę z oddziału partyzanckiego, niż kruchą, pełną dobroci i zdolną do najwyższej ofiary, kochającą córkę. Dodatkowo, nie mogłem zaakceptować interpretacji artystki, często pełnej dziwnych zawieszeń. Z kolei Roza (Karolina Adamczyk), szamanka plemienna i wróżbitka nie potrafiła wprowadzić na scenę mrocznej atmosfery czarów i tajemnicy. Była tylko krzykliwą, apodyktyczną kobietą, córką wodza. To było za mało.
  
fot. Krzysztof Bieliński
Słowacki przedstawił w dramacie dualizm struktury polskiego narodu, który wywiódł z teorii podboju, w której jedna grupa bardziej zwarta kulturowo i silniejsza cywilizacyjnie podbiła nowe tereny i zdominowała pokonane ludy. Teoria ta miała wytłumaczyć różne typy zachowań Polaków, a pośrednio wieszcz dał w ten sposób odpowiedź na pytanie o przyczyny klęski Powstania Listopadowego, których Słowacki upatrywał w braku bohaterstwa i upadku ducha walki.

Michał Zadara zawiesił te interpretacje pozostawiając widzów z obrazem bezlitosnej, współczesnej wojny, która nieuchronnie prowadziła do unicestwienia obu stron konfliktu. Potrzeba ofiary i bezowocne poszukiwanie niezłomnego ducha za sprawą instrumentów o nadprzyrodzonych właściwościach na zawsze zostały wpisane w wizję Polski i Polaków. Nihil novi sub sole.

Kurzy się!

wtorek, 4 sierpnia 2015

Medea, miłość i Marycha.

Krzysztof Czyżewski jest prężnym organizatorem i współtwórcą sejneńskiego Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”. W ramach tego ośrodka powstało również Międzynarodowe Centrum Dialogu malowniczo położone nad jeziorem w Krasnogrudzie.

Ideą działania Czyżewskiego było zawsze budowanie mostów skonstruowanych z tkanek kultury ponad podziałami sąsiadujących ze sobą w tym miejscu narodów. Pomysł jest godny poparcia, chociaż bardzo trudny w realizacji. Białorusini, Cyganie, Litwini, Niemcy, Polacy, Rosjanie, Tatarzy i Żydzi obecni na tych terenach wplątywani byli często w maszynerię wojen oraz odzierani z rozumu i serca przez totalitarne reżimy. To prowadziło do wyrządzenia wielu krzywd, a pamięć o tych czasach jest tutaj wciąż żywa. Trudności w zrozumieniu innych potęgują stereotypy, których wykorzenienie postępuje bardzo powoli. Zdarza się, że ten proces ulega zatrzymaniu bądź nawet odwróceniu. Dzieje się tak z różnych powodów, na przykład politycznych lub religijnych. Dyrektor Czyżewski może być więc spokojny, że pracy w Ośrodku  Pogranicze starczy jeszcze dla kilku ładnych pokoleń.

Bazą Ośrodka są Sejny, a miejscem, gdzie kilka dni temu obejrzałem „TRZY KOBIETY W METAMORFOZACH MITU MEDEI U OWIDIUSZA I PICASSA” była tzw. Biała Synagoga. Budynek przetrwał II Wojnę Światową pełniąc w tym czasie rolę remizy strażackiej. Niestety, po wojnie bóżnica została kompletnie zdewastowana, ponieważ urządzono w niej magazyn nawozów sztucznych. Teraz, po wykonaniu skromnych prac zabezpieczających budynek stał się obiektem kultury, w którym Ośrodek i jego goście prezentują swoje dokonania artystyczne.

Krzysztof Czyżewski, autor inscenizacji oparł swoje przedstawienie o słynne wydanie Metamorfoz Owidiusza przygotowane przez Alberta Skirę w 1931 roku (nakład 145 egz.) zawierające oprócz tekstów i ilustracji teczkę z 30 akwafortami samego Pabla Picassa. Cena tego niezwykle oryginalnego dzieła sztuki drukarskiej waha się dzisiaj od 50 do 70 tysięcy dolarów! Teksty z Metamorfoz podano w przekładzie Anny Kamieńskiej i Wandy Markowskiej.

Kopie grafik Picassa wyświetlane na ekranie stanowiły wyborną oprawę plastyczną inscenizacji w Sejnach. Warto podkreślić także ciekawe oświetlenie (Wojciech Schroeder), którego efekty były potęgowane przez blask świec niesionych przez widzów. Tak, podczas inscenizacji widzowie wędrują po synagodze! Całość uzupełniła niezła, współczesna muzyka, która jednak przywoływała klimat antycznej tragedii (skomponowana i wykonana przez Michała Moniuszkę i Kacpra Schroedera).

Reżyser i narrator wybrał wątek Medei i Jazona jako dominujący w tej inscenizacji, ale opowiadany przez trzy kobiety: czerwoną – Medeę (Bożena Szroeder), białą -  Hypsypile z Lemnos (Teresa Witkowska) oraz czarną – ponownie Medeę, ale inną, piszącą list o zdradzie do Jazona (Małgorzata Sporek-Czyżewska).

POGRANICZE fot. Dionizy Kurz
Krzysztof Czyżewski zwrócił uwagę widzów na aspekty, które szczególnie go zainteresowały w podróży Argonautów po Złote Runo. Załoga pod wodzą Jazona odwiedzała liczne królestwa i poznawała ich kulturę oraz obyczaje. Zrozumienie dla ich odmienności oraz poszanowanie obcych obyczajów pozwoliło im być skutecznymi. Dopiero podczas drogi powrotnej zdrady, złamanie panujących zasad i niedotrzymanie obietnic przez Jazona sprowadziły na niego kłopoty. Jazon nie dotrzymał ślubów, wykorzystał Medeę, odebrał spokój i miłość kilku innym kobietom, a sam skończył w samotności pozbawiony zrozumienia i współczucia Greków.

To wersja historii uczucia Greka i barbarzynki zaproponowana z Pogranicza. To nie był wielki spektakl, a jedynie skromna, parateatralna opowieść. Warto jednak odnaleźć Sejny, które leżą nad rzeką Marychą, kupić bilet i przypomnieć sobie tę wielką miłość. 

Kurzy się!